Zakończenia

Adam Wojtyła

 

 

 

Modlitwa gilotynowa 



Ruda nosicielko moich chorób – okaleczonych imion, w której zwęglają się 
twarze oraz dłonie pachnące imbirem, pościgi za własnymi śladami; w piwnicy 
rozbijająca butelki – dojrzałą już przyszłość. Zwiastujesz jednorazowe kieliszki – 
w podmiejskich knajpach, przyklejone do blatów denkami, gdzie tylko muchy 
jeszcze próbują odpychać śmierć trzecią parą odnóży. Znasz mnie: tęsknię 
za prawdziwą tęsknotą, za skurczem wieczornym i za pociągiem pełnym 
słoni (postój na stacji ropiejący gotyk). Między brzozami 

błogosławiony niech będzie żar na krawędziach twojego cienia: dym 
w kolorze oczu, trujący kształt ścieżki, jaką przebyć muszę na drewnianych 
nogach. Jesteś, której nie ma – świętą ułamkową, co blizny łuska 
i z blizn się rodzi, wzdłuż perforacji łamiąc zakończenia. 

Pod twoją obronę powierzam więc przekrwione oczy i kieszenie wywrócone 
na lewą stronę. Chociaż już nie trzymam się za serce – trzymam się 
za słowa – najbardziej nieprzytomną 
[…] głowę. 



______________________________________________ 



Małże 



Możemy oddychać spokojnie, przecież nas uratował, 
wszystkie wierzby rozpłakał w naszą stronę. Twarze z błota – 
ukołysał w dziuplach wynajętych duchom: one chciałyby coraz więcej, 
choćby poprzez dotyk (na sucho, sucho – pod pelerynami), brewiarz 
rozkładać na otartym kolanie. Ale my tylko w bajkach poławiaczy 
możemy być nieśmiali – ciemne ziarenka piasku 
[…] wabiąc bosymi stopami. 



______________________________________________ 



Konfesjonały 



Zrosły się moje dłonie, chociaż już nie umiem się modlić 
do boga, który trzyma taką rękojeść – kręgosłup, 
prowadzony przez najwyższe z mrowisk. 

Dzisiaj świętość to wymięta pościel: w łabędzie głowy 
powiązana wstążkami. Wybrzuszająca się scena bezdomnych, 
którzy przez kraty próbują przeciskać miłosne słoje (jęczy więc 
sękate słońce, a odcięte gałązki spływają gorzkimi sokami – 
prześcieradło staje się wodospadem). Jednak wilgoć 
nigdy nie dosięga podłogi, rozpuszczają się tylko 

[…] kości – w łyżeczce wody. 



______________________________________________ 



Gęsia skórka 



Błąd. Nie żadna pewność, ale ten sam rodzaj strachu 
zwraca nas sobie i uzdrawia niczym legendarna driakiew. 
Już bez upychania kolanem. Nabrzmiałe niebo oraz bagaże – 
ciągniemy poza miasto. Suwaki są luźne, naelektryzowane. 
Nikt nie patrzy. Pachnie burzą i czekoladą. 

Znowu jest lato. 

Na poddaszu zakurzona poręcz; zjeżdżasz więc 
wzrokiem po kręconych schodach, naśladując ruch 
wahadełka wiszącego na sznurku hipnozy – na ogonie 
białej myszki. W twojej dłoni kwitnie śnieżna kula 
o smaku kokosowym. Nikt nie ucieknie 
[…] przed takim mrozem. 



______________________________________________ 



Inkarnacje uronionej 



Nie musimy rozumieć. Jesteśmy tutaj po to, 
aby stworzyć się od nowa; w ukryciu lepić 
własne obyczaje. Głód. Gonady. Et cetera. 

W cudzym mieszkaniu, w szafie pachnącej pomarańczami, 
gdzie mieści się cały chaos i obłęd szeptanego imienia. Gdzie 
zapodziany kluczyk oznacza pośpiech przesypywany z dłoni 
do dłoni. Czas to dotyk złodzieja – przy każdym obrocie 
ziarenka wpadają do wody, a chaos skrapla się 

na chronometrach: 
drży pajęczyna, godziny przepędzone laską 
cynamonu; nerwy zrymowane pomiędzy nogami 
górniczej rodziny zasiadającej do niedzielnego stołu. 
Jak było na początku. 

Zapada cisza siedmiomilowa. Niby kolczyk 
na końcu śliny – mucha ostrzy skrzydła. 
[…] Zupa znów jest za słona. 



______________________________________________ 





 





Dominika 



Podłogi puchną od ugryzień lata jak brzuchy 
ciężarnych kobiet; drożdże podsycane cukrem i krwią 
wyciśniętą z brzoskwiń. Pod sufitem blednie twoja głowa 
i wyobraża sobie chmury zaróżowione po bokach – każdy 
kształt budzi dziecinną nieśmiałość, pragnienie, lęk 
przed wschodem. Naprawdę boisz się słońca? 

Podobno niektórzy czytając poruszają ustami, a dotykanie 
może sprawić, że przygasają żarówki w sąsiednim mieszkaniu. 
Pamiętam, kiedyś wypiłaś surowe jajko. Dzisiaj nosisz w sobie 
kolibra, który na dnie ślepej gwiazdy wije nocami gniazdo. 
Przecież ciepłe kraje od dawna nie zakwitają! A jednak 

podłoga i sufit stały się podwójnym ołtarzem, ściany – 
polarnym kręgosłupem. Wiesz, że nadchodzi ulga: 
[…] strzałka barometru wskazuje na burzę. 



______________________________________________ 



Ewa 



W kobiecym brzuchu przesuwa się różaniec imion 
(pestki winne drylowanym wiśniom): zakończony 
już nie krzyżykiem a narodzinami. Ciasną kołyską. 

Osiwiała najcieńsza struna, którą co noc przecinałem 
twoje nabrzmiałe usta; na papierosach gwiazdki śliny 
rozbłyskiwały – na moment przed uderzeniem w serce 
zimnego kominka. 

Po zbyt długich życzeniach zostały tylko igły; zatrute 
światło chirurgów czyniące nas obcymi. Dlatego lepiej 
szukać bluźnierstw, zdrowieć przeciw bieli szpitalnych 
serafinów, niż wymieniać pościel/łóżko. Choć lazaret 
zarósł bluszczem – klamką nadal szarpie służba. 

Musisz uciekać! 
Ja dośpię za ciebie koszmary. Pod siódmą skórą, 
gdzie ból to kamyk wypalający na wodzie zębate 
okręgi; gdy Adam zjeżdża sękatą tęczą – kwitną 
[…] pierwsze rozstępy. 



______________________________________________ 



Katarzyna 



                         Każdy smutek: tatuować, całe światło: zbierać w dłonie, 
                             aby nic nie ocalało – krwawy księżyc za paznokciem 
                                                             oraz gwiazda wskazująca drogę. 


Oto kraj podwodny. Pałacyk Katarzyny, która sypia w śniegu, wzdłuż 
muzyki klasycznej. I każdego ranka (z pokrzywą przy policzku) modli się 
bez interpunkcji: potrząśnij szklaną kulą podmuchaj tam gdzie boli. 

Serce Katarzyny to najczulsza klisza. Na dnie lampionu zwęgla się 
pościel; muchy zamiast płatków mydła. Nie ma tu wspomnień. Gwiazda 
przedostała się do ciemni. W wyschniętej fontannie można zobaczyć 
[…] duchy polarnych niedźwiedzi. 



______________________________________________ 



Ogród (jabłonka) 



Dzisiaj walcz ze mną, bezimienna kraino; jednooka, kiedy patrzę 
w ciebie jak w matkę – apokalipsę uśmiercającą pajęcze ogrody. 
Trzymaj z daleka tę miłość, w imię której podwija się spodnie, 
byle tylko uniknąć tłumaczeń, uniknąć śladów wapna/soli. 

Spod zapadniętego dachu bluźnię przeciw tobie czerwoną śliną, 
czerwonym kadzidłem i czerwoną korą oderwaną od skroni. Śpij więc 
spokojnie – wysysaj najprzyjemniejszy z paliatywów. Wbrew nauce 
i nierównym połowom pod językiem musi krzepnąć pestka 
samotnej jabłoni; nagość przesiąknięta rudym ogniem. 

Dym, którym przykrywam szorstkie stoły, 
[…] został wybielony przez wojnę. 



______________________________________________ 



Antyzwiastowanie (Alicja) 



Przyszłość to wąż żywiący się własnym ogonem. To zorza 
obserwowana z Armagedonu. A ja, wciąż spóźniony, próbuję 
w czasie równonocy oznakować cienie, przeżyć katastrofę 
gorszą niż zapchany odpływ, niż sto lat samotności. 


W imbryku przerdzewiało denko – złota rybka uwięziła czas 
w wilgotnym miejscu. W kranie krew i niebo, w lodówce smoki 
kończące partię go. W rytmie Ain't no sunshine zaciska się 
słoneczny splot: 

Zrywam burzowe chmury i upycham między żebra. 
Niech unoszą się stropy, niech rozmakają podpory 
piekła. Mleko i ogień, i rozgrzane sople, niezgoda 
wiedziona obrysem dłoni – wszystko w milczeniu 
oczyszcza się, następnie błądzi. Zmartwychwstaje 
pokaleczone ciało, przemieniając słowa w popiół. 

Dlatego powiedz Alicji, że wszystko w porządku. 
To tylko różnica w wyborze świątyń: 
muszle będą pamiętać o morzu. 
[…] O nas – królicze nory. 



______________________________________________ 



Ogród (studnia) 



Jesteś gałązką białych borówek 
dźwigającą wojnę – wolność splamioną dotykiem. 

Jesteś pierwszą jaskółką 
na przecięciu ulic – oddech nie ma dokąd uciec. 

Jesteś butelką Malibu, 
który piją anioły – uwięzione w bladej żarówce. 


* * * 

Trzymasz stopy w dłoniach; kamienie 
pod językiem. Listek mięty na dnie kieliszka. 
Warkocze wrastają w zdrapaną ziemię, a życzenia 
wypowiadają umowy meteorytom: niech przeciąg 
strąca z obrazów naiwność, święty ekwipunek, 
który pomaga stąd uciec, a potem wrócić 

do siebie. Niesiesz moje serce bez patrzenia pod nogi. 
Przez pajęczyny, przez ogród kuzynów, gdzie wczoraj 
z nieba spadła lokomotywa (z wagonów wysypały się 
książki, wypchane głowy zwierząt i manekiny – 
rzeczy-w-istości drążone przez mole). 

Nucisz: Przewróćmy się na bok, bez pytań 
o miłość, a potem przykryjmy popiołem. 


Nasza nieśmiertelność zaczyna się tam, gdzie 
[…] woda krąży w odwrotną stronę. 



______________________________________________ 





 





Poduszka do wbijania szpilek 



Nasze duchy – dwa flamingi mieszkające w zacieku na suficie; ukrzyżowane 
niewprawną ręką pod tytułem: krawiec się upija. Lepiej więc nie patrzmy 
w górę – brzegiem skrzydeł prowadzi cierpienie – mityczna fastryga. 

Wystarczy czekać, aż rozpruje się delirium, a sól rozepnie farbowane koszule. 
Potem tylko skok przez okno – w sekundę samobójstwa; pierwszy spokój, 
w którym kwitną liście i złamana łodyga; kwitną wewnątrz miliarda 
pęcherzy – korzenie, pnącza i patyczek unoszący plecy. 

Lecz po ilu nocach można zbliżyć się do ziemi? Już po dwóch 
butelkach wybrudziły się mankiety; szafranowy popiół z wysokości 
strącamy w pozytywkę: nie zdążyliśmy uwierzyć w miłość. 

[…] umieramy za to, co zeszyte. 



______________________________________________ 



Chłopiec z niedopałkiem 



Każda samotność była historią, którą chciałbym opowiedzieć tylko bezdomnym 
psom. Wśród uśmiechów zdartych z brudnego chodnika, od spodu przyklejony 
do ławki – przeżuwać od nowa ten placek miętowego życia! – Tak naprawdę, 
do dzisiaj mięta kojarzy mi się tylko z rzyganiem, z pozycją embrionalną 
i poplątanymi włosami. 

Przypominało to grzebanie w śmietniku albo szukanie dziury w zardzewiałym 
płocie, którą można by się wydostać (wpierw kalecząc policzek – plecy – łokieć), 
a potem rzucać kamieniami w migające latarnie. Tak robią tchórze, chuligani! 
Być może. Być może ziemia to grzechotka Boga, a miłość musi musować – 
na biało, ponad krawędź owalu. Najlepiej na wysokość odmierzaną 
dwoma palcami. 

* * * 

Świtało. 
Nade mną odpoczywała ostatnia gwiazda. Potłuczona i obolała, dzwoniła coś 
na temat drucianego rozwarcia; że sercem pęka się w poprzek, ale goi podłużnie, 
po śladach pierwszego kaca. Być może. Chociaż pamięć nie jest drogowskazem. 

W międzyczasie ktoś leżał. Ktoś wstawał. 
[…] cień pocieszał płaczące latarnie. 



______________________________________________ 



Na dobranoc 



Po zardzewiałych drutach, na których suszę koszule, 
przychodzisz z rozłożonymi rękami; jako Matka Boska owijająca 
w bawełnę koszmary. Mówisz, że wcale nie muszę uciekać, że mogę 
się schować pod twoim językiem – w przyjemnej krainie, gdzie czułość 
nie wymaga skupienia, a smutek to nieśmiertelnik 
przełamywany między ja i ty; chociaż nie 

ogrzewa niczego i nie unosi już głowy – dogasający nimb. 
Noce wciąż są białe, ale coraz krótsze (słodzone i skondensowane), 
dlatego wszystko, o czym chciałbym zapomnieć, usypuję w kurhany; 
pozbywam się mrowienia stóp. Obrośniętych tłuszczem: 
sumienia, łóżka, wanny. 

Pod twoim językiem zostawiam tylko ciężar obrócony w nów: księżyc 
pocący się miodem oraz kwitnienie naczynek – pokutę za wiśnie 
zrywane w zimowym ogrodzie. Przy świetle lodówki 

rozgniatam puszkę obcasem. Jak na świętym obrazku – 
[…] mrówki zlizują z podłogi karmel. 



______________________________________________ 



Prześwietlenia 



Proszę, odłóż mnie na później. Nie chcę być hostią, którą przełamujesz 
drętwym językiem. Chociaż już dawno stałem się twoją religią, zasypiając 
krzyżem – na ścianie, nad łóżkiem; bez owijania rany w bandaże, 
co najwyżej w czarno-białe klisze. Serce szachisty? 

Raczej otyła staruszka, która dźwiga siatki pełne grejpfrutów. Potrącam ją 
i wszystko zaczyna toczyć się po wybrzuszeniach bruku – rozluźniają się 
pory roku, pory ciała ukrytego w cylindrze. Jedna, wielka abrakadabra. 

Jeszcze przez chwilę próbując być naiwnym: pamiętasz jak wpadliśmy 
do spiżarni razem z sufitem? Jak rozbiliśmy po kolei wszystkie słoiki? 
Najprostsze zaklęcia potrafiły naprężyć nasze żyły. Taki był koniec: 
zaczęliśmy wyjmować łyżeczkę pijąc herbatę w towarzystwie. 

Teraz znowu czekamy na swoją godzinę – wyrwaną z albumu 
[…] północ: wskazówki ociekające lukrem. 



______________________________________________ 



Popielniczka 



Twój sen to dzika czereśnia, pod którą chowam się w czasie burzy; 
ślepa kapliczka korzeniami ściągająca uderzenia piorunów. Dzisiaj usycha 
kolonia ośmiu tysięcy piórek – a jeszcze wczoraj na drewnianej łyżce 
przynosiłem jej wilgotne wróżby. Czy wiesz, co jest za murem? 

(wróbel uderzył o szybę balkonu) 

Strach nie przychodzi, chociaż coraz szybciej bije serce królika. 
Pytasz: czy sąd ostateczny to będzie kratka odpływu, a naszych próśb 
nie udźwigną dymiące kadzidła? Czy zostaną po nas tylko zaimki 
i ani kropli wody? Strach nie przychodzi. Ja, Ty, On – 
bóg pachnący tytoniem. 

[…] (leżał przez chwilę na plecach potem odleciał) 



______________________________________________ 



B-612 



Widzę ją czasem inaczej. 
Podchodzi blisko, uśmiecha się 
jak miła pani doktor. 
Nie każe się rozbierać. 

I mówi: 
oddychać płytko, płytko, 
bardzo płytko. 

Nie oddychać wcale.* 

                                         Irena Conti di Mauro 



Pragnie upaść jak najniżej i powstrzymać płacz, 
by z ukrycia mogła błogosławić rytmem. Święta, 
święta obojętna, święta pochylona – zanurzająca 
się w betonie; w cudzysłów ujmuje samobójczą 
aureolę. 

I wybrzmiewa niby ulubiona piosenka, 
której słucha się w zapętleniu; w którą sączy się 
pierwszą spowiedź, nienawiść, zwątpienia. Ból 
nie na temat, liść i gwiazdę spadające z suchego 
drzewa. Skurcze korzeni, które pląta śmiertelnie 
[…] czerwona ziemia. 



*Cytat ze śmietnika przy ul. Sudolskiej w Krakowie. 

 

Inne teksty autora