Modlitwa gilotynowa
Ruda nosicielko moich chorób – okaleczonych imion, w której zwęglają się
twarze oraz dłonie pachnące imbirem, pościgi za własnymi śladami; w piwnicy
rozbijająca butelki – dojrzałą już przyszłość. Zwiastujesz jednorazowe kieliszki –
w podmiejskich knajpach, przyklejone do blatów denkami, gdzie tylko muchy
jeszcze próbują odpychać śmierć trzecią parą odnóży. Znasz mnie: tęsknię
za prawdziwą tęsknotą, za skurczem wieczornym i za pociągiem pełnym
słoni (postój na stacji ropiejący gotyk). Między brzozami
błogosławiony niech będzie żar na krawędziach twojego cienia: dym
w kolorze oczu, trujący kształt ścieżki, jaką przebyć muszę na drewnianych
nogach. Jesteś, której nie ma – świętą ułamkową, co blizny łuska
i z blizn się rodzi, wzdłuż perforacji łamiąc zakończenia.
Pod twoją obronę powierzam więc przekrwione oczy i kieszenie wywrócone
na lewą stronę. Chociaż już nie trzymam się za serce – trzymam się
za słowa – najbardziej nieprzytomną
[…] głowę.
______________________________________________
Małże
Możemy oddychać spokojnie, przecież nas uratował,
wszystkie wierzby rozpłakał w naszą stronę. Twarze z błota –
ukołysał w dziuplach wynajętych duchom: one chciałyby coraz więcej,
choćby poprzez dotyk (na sucho, sucho – pod pelerynami), brewiarz
rozkładać na otartym kolanie. Ale my tylko w bajkach poławiaczy
możemy być nieśmiali – ciemne ziarenka piasku
[…] wabiąc bosymi stopami.
______________________________________________
Konfesjonały
Zrosły się moje dłonie, chociaż już nie umiem się modlić
do boga, który trzyma taką rękojeść – kręgosłup,
prowadzony przez najwyższe z mrowisk.
Dzisiaj świętość to wymięta pościel: w łabędzie głowy
powiązana wstążkami. Wybrzuszająca się scena bezdomnych,
którzy przez kraty próbują przeciskać miłosne słoje (jęczy więc
sękate słońce, a odcięte gałązki spływają gorzkimi sokami –
prześcieradło staje się wodospadem). Jednak wilgoć
nigdy nie dosięga podłogi, rozpuszczają się tylko
[…] kości – w łyżeczce wody.
______________________________________________
Gęsia skórka
Błąd. Nie żadna pewność, ale ten sam rodzaj strachu
zwraca nas sobie i uzdrawia niczym legendarna driakiew.
Już bez upychania kolanem. Nabrzmiałe niebo oraz bagaże –
ciągniemy poza miasto. Suwaki są luźne, naelektryzowane.
Nikt nie patrzy. Pachnie burzą i czekoladą.
Znowu jest lato.
Na poddaszu zakurzona poręcz; zjeżdżasz więc
wzrokiem po kręconych schodach, naśladując ruch
wahadełka wiszącego na sznurku hipnozy – na ogonie
białej myszki. W twojej dłoni kwitnie śnieżna kula
o smaku kokosowym. Nikt nie ucieknie
[…] przed takim mrozem.
______________________________________________
Inkarnacje uronionej
Nie musimy rozumieć. Jesteśmy tutaj po to,
aby stworzyć się od nowa; w ukryciu lepić
własne obyczaje. Głód. Gonady. Et cetera.
W cudzym mieszkaniu, w szafie pachnącej pomarańczami,
gdzie mieści się cały chaos i obłęd szeptanego imienia. Gdzie
zapodziany kluczyk oznacza pośpiech przesypywany z dłoni
do dłoni. Czas to dotyk złodzieja – przy każdym obrocie
ziarenka wpadają do wody, a chaos skrapla się
na chronometrach:
drży pajęczyna, godziny przepędzone laską
cynamonu; nerwy zrymowane pomiędzy nogami
górniczej rodziny zasiadającej do niedzielnego stołu.
Jak było na początku.
Zapada cisza siedmiomilowa. Niby kolczyk
na końcu śliny – mucha ostrzy skrzydła.
[…] Zupa znów jest za słona.
______________________________________________
Dominika
Podłogi puchną od ugryzień lata jak brzuchy
ciężarnych kobiet; drożdże podsycane cukrem i krwią
wyciśniętą z brzoskwiń. Pod sufitem blednie twoja głowa
i wyobraża sobie chmury zaróżowione po bokach – każdy
kształt budzi dziecinną nieśmiałość, pragnienie, lęk
przed wschodem. Naprawdę boisz się słońca?
Podobno niektórzy czytając poruszają ustami, a dotykanie
może sprawić, że przygasają żarówki w sąsiednim mieszkaniu.
Pamiętam, kiedyś wypiłaś surowe jajko. Dzisiaj nosisz w sobie
kolibra, który na dnie ślepej gwiazdy wije nocami gniazdo.
Przecież ciepłe kraje od dawna nie zakwitają! A jednak
podłoga i sufit stały się podwójnym ołtarzem, ściany –
polarnym kręgosłupem. Wiesz, że nadchodzi ulga:
[…] strzałka barometru wskazuje na burzę.
______________________________________________
Ewa
W kobiecym brzuchu przesuwa się różaniec imion
(pestki winne drylowanym wiśniom): zakończony
już nie krzyżykiem a narodzinami. Ciasną kołyską.
Osiwiała najcieńsza struna, którą co noc przecinałem
twoje nabrzmiałe usta; na papierosach gwiazdki śliny
rozbłyskiwały – na moment przed uderzeniem w serce
zimnego kominka.
Po zbyt długich życzeniach zostały tylko igły; zatrute
światło chirurgów czyniące nas obcymi. Dlatego lepiej
szukać bluźnierstw, zdrowieć przeciw bieli szpitalnych
serafinów, niż wymieniać pościel/łóżko. Choć lazaret
zarósł bluszczem – klamką nadal szarpie służba.
Musisz uciekać!
Ja dośpię za ciebie koszmary. Pod siódmą skórą,
gdzie ból to kamyk wypalający na wodzie zębate
okręgi; gdy Adam zjeżdża sękatą tęczą – kwitną
[…] pierwsze rozstępy.
______________________________________________
Katarzyna
Każdy smutek: tatuować, całe światło: zbierać w dłonie,
aby nic nie ocalało – krwawy księżyc za paznokciem
oraz gwiazda wskazująca drogę.
Oto kraj podwodny. Pałacyk Katarzyny, która sypia w śniegu, wzdłuż
muzyki klasycznej. I każdego ranka (z pokrzywą przy policzku) modli się
bez interpunkcji: potrząśnij szklaną kulą podmuchaj tam gdzie boli.
Serce Katarzyny to najczulsza klisza. Na dnie lampionu zwęgla się
pościel; muchy zamiast płatków mydła. Nie ma tu wspomnień. Gwiazda
przedostała się do ciemni. W wyschniętej fontannie można zobaczyć
[…] duchy polarnych niedźwiedzi.
______________________________________________
Ogród (jabłonka)
Dzisiaj walcz ze mną, bezimienna kraino; jednooka, kiedy patrzę
w ciebie jak w matkę – apokalipsę uśmiercającą pajęcze ogrody.
Trzymaj z daleka tę miłość, w imię której podwija się spodnie,
byle tylko uniknąć tłumaczeń, uniknąć śladów wapna/soli.
Spod zapadniętego dachu bluźnię przeciw tobie czerwoną śliną,
czerwonym kadzidłem i czerwoną korą oderwaną od skroni. Śpij więc
spokojnie – wysysaj najprzyjemniejszy z paliatywów. Wbrew nauce
i nierównym połowom pod językiem musi krzepnąć pestka
samotnej jabłoni; nagość przesiąknięta rudym ogniem.
Dym, którym przykrywam szorstkie stoły,
[…] został wybielony przez wojnę.
______________________________________________
Antyzwiastowanie (Alicja)
Przyszłość to wąż żywiący się własnym ogonem. To zorza
obserwowana z Armagedonu. A ja, wciąż spóźniony, próbuję
w czasie równonocy oznakować cienie, przeżyć katastrofę
gorszą niż zapchany odpływ, niż sto lat samotności.
W imbryku przerdzewiało denko – złota rybka uwięziła czas
w wilgotnym miejscu. W kranie krew i niebo, w lodówce smoki
kończące partię go. W rytmie Ain't no sunshine zaciska się
słoneczny splot:
Zrywam burzowe chmury i upycham między żebra.
Niech unoszą się stropy, niech rozmakają podpory
piekła. Mleko i ogień, i rozgrzane sople, niezgoda
wiedziona obrysem dłoni – wszystko w milczeniu
oczyszcza się, następnie błądzi. Zmartwychwstaje
pokaleczone ciało, przemieniając słowa w popiół.
Dlatego powiedz Alicji, że wszystko w porządku.
To tylko różnica w wyborze świątyń:
muszle będą pamiętać o morzu.
[…] O nas – królicze nory.
______________________________________________
Ogród (studnia)
Jesteś gałązką białych borówek
dźwigającą wojnę – wolność splamioną dotykiem.
Jesteś pierwszą jaskółką
na przecięciu ulic – oddech nie ma dokąd uciec.
Jesteś butelką Malibu,
który piją anioły – uwięzione w bladej żarówce.
* * *
Trzymasz stopy w dłoniach; kamienie
pod językiem. Listek mięty na dnie kieliszka.
Warkocze wrastają w zdrapaną ziemię, a życzenia
wypowiadają umowy meteorytom: niech przeciąg
strąca z obrazów naiwność, święty ekwipunek,
który pomaga stąd uciec, a potem wrócić
do siebie. Niesiesz moje serce bez patrzenia pod nogi.
Przez pajęczyny, przez ogród kuzynów, gdzie wczoraj
z nieba spadła lokomotywa (z wagonów wysypały się
książki, wypchane głowy zwierząt i manekiny –
rzeczy-w-istości drążone przez mole).
Nucisz: Przewróćmy się na bok, bez pytań
o miłość, a potem przykryjmy popiołem.
Nasza nieśmiertelność zaczyna się tam, gdzie
[…] woda krąży w odwrotną stronę.
______________________________________________
Poduszka do wbijania szpilek
Nasze duchy – dwa flamingi mieszkające w zacieku na suficie; ukrzyżowane
niewprawną ręką pod tytułem: krawiec się upija. Lepiej więc nie patrzmy
w górę – brzegiem skrzydeł prowadzi cierpienie – mityczna fastryga.
Wystarczy czekać, aż rozpruje się delirium, a sól rozepnie farbowane koszule.
Potem tylko skok przez okno – w sekundę samobójstwa; pierwszy spokój,
w którym kwitną liście i złamana łodyga; kwitną wewnątrz miliarda
pęcherzy – korzenie, pnącza i patyczek unoszący plecy.
Lecz po ilu nocach można zbliżyć się do ziemi? Już po dwóch
butelkach wybrudziły się mankiety; szafranowy popiół z wysokości
strącamy w pozytywkę: nie zdążyliśmy uwierzyć w miłość.
[…] umieramy za to, co zeszyte.
______________________________________________
Chłopiec z niedopałkiem
Każda samotność była historią, którą chciałbym opowiedzieć tylko bezdomnym
psom. Wśród uśmiechów zdartych z brudnego chodnika, od spodu przyklejony
do ławki – przeżuwać od nowa ten placek miętowego życia! – Tak naprawdę,
do dzisiaj mięta kojarzy mi się tylko z rzyganiem, z pozycją embrionalną
i poplątanymi włosami.
Przypominało to grzebanie w śmietniku albo szukanie dziury w zardzewiałym
płocie, którą można by się wydostać (wpierw kalecząc policzek – plecy – łokieć),
a potem rzucać kamieniami w migające latarnie. Tak robią tchórze, chuligani!
Być może. Być może ziemia to grzechotka Boga, a miłość musi musować –
na biało, ponad krawędź owalu. Najlepiej na wysokość odmierzaną
dwoma palcami.
* * *
Świtało.
Nade mną odpoczywała ostatnia gwiazda. Potłuczona i obolała, dzwoniła coś
na temat drucianego rozwarcia; że sercem pęka się w poprzek, ale goi podłużnie,
po śladach pierwszego kaca. Być może. Chociaż pamięć nie jest drogowskazem.
W międzyczasie ktoś leżał. Ktoś wstawał.
[…] cień pocieszał płaczące latarnie.
______________________________________________
Na dobranoc
Po zardzewiałych drutach, na których suszę koszule,
przychodzisz z rozłożonymi rękami; jako Matka Boska owijająca
w bawełnę koszmary. Mówisz, że wcale nie muszę uciekać, że mogę
się schować pod twoim językiem – w przyjemnej krainie, gdzie czułość
nie wymaga skupienia, a smutek to nieśmiertelnik
przełamywany między ja i ty; chociaż nie
ogrzewa niczego i nie unosi już głowy – dogasający nimb.
Noce wciąż są białe, ale coraz krótsze (słodzone i skondensowane),
dlatego wszystko, o czym chciałbym zapomnieć, usypuję w kurhany;
pozbywam się mrowienia stóp. Obrośniętych tłuszczem:
sumienia, łóżka, wanny.
Pod twoim językiem zostawiam tylko ciężar obrócony w nów: księżyc
pocący się miodem oraz kwitnienie naczynek – pokutę za wiśnie
zrywane w zimowym ogrodzie. Przy świetle lodówki
rozgniatam puszkę obcasem. Jak na świętym obrazku –
[…] mrówki zlizują z podłogi karmel.
______________________________________________
Prześwietlenia
Proszę, odłóż mnie na później. Nie chcę być hostią, którą przełamujesz
drętwym językiem. Chociaż już dawno stałem się twoją religią, zasypiając
krzyżem – na ścianie, nad łóżkiem; bez owijania rany w bandaże,
co najwyżej w czarno-białe klisze. Serce szachisty?
Raczej otyła staruszka, która dźwiga siatki pełne grejpfrutów. Potrącam ją
i wszystko zaczyna toczyć się po wybrzuszeniach bruku – rozluźniają się
pory roku, pory ciała ukrytego w cylindrze. Jedna, wielka abrakadabra.
Jeszcze przez chwilę próbując być naiwnym: pamiętasz jak wpadliśmy
do spiżarni razem z sufitem? Jak rozbiliśmy po kolei wszystkie słoiki?
Najprostsze zaklęcia potrafiły naprężyć nasze żyły. Taki był koniec:
zaczęliśmy wyjmować łyżeczkę pijąc herbatę w towarzystwie.
Teraz znowu czekamy na swoją godzinę – wyrwaną z albumu
[…] północ: wskazówki ociekające lukrem.
______________________________________________
Popielniczka
Twój sen to dzika czereśnia, pod którą chowam się w czasie burzy;
ślepa kapliczka korzeniami ściągająca uderzenia piorunów. Dzisiaj usycha
kolonia ośmiu tysięcy piórek – a jeszcze wczoraj na drewnianej łyżce
przynosiłem jej wilgotne wróżby. Czy wiesz, co jest za murem?
(wróbel uderzył o szybę balkonu)
Strach nie przychodzi, chociaż coraz szybciej bije serce królika.
Pytasz: czy sąd ostateczny to będzie kratka odpływu, a naszych próśb
nie udźwigną dymiące kadzidła? Czy zostaną po nas tylko zaimki
i ani kropli wody? Strach nie przychodzi. Ja, Ty, On –
bóg pachnący tytoniem.
[…] (leżał przez chwilę na plecach potem odleciał)
______________________________________________
B-612
Widzę ją czasem inaczej.
Podchodzi blisko, uśmiecha się
jak miła pani doktor.
Nie każe się rozbierać.
I mówi:
oddychać płytko, płytko,
bardzo płytko.
Nie oddychać wcale.*
Irena Conti di Mauro
Pragnie upaść jak najniżej i powstrzymać płacz,
by z ukrycia mogła błogosławić rytmem. Święta,
święta obojętna, święta pochylona – zanurzająca
się w betonie; w cudzysłów ujmuje samobójczą
aureolę.
I wybrzmiewa niby ulubiona piosenka,
której słucha się w zapętleniu; w którą sączy się
pierwszą spowiedź, nienawiść, zwątpienia. Ból
nie na temat, liść i gwiazdę spadające z suchego
drzewa. Skurcze korzeni, które pląta śmiertelnie
[…] czerwona ziemia.
*Cytat ze śmietnika przy ul. Sudolskiej w Krakowie.