Żebro I (sieroctwo)
Projekcja pleców:
w szklanych bańkach dojrzewają dzieci-
kwiaty. Choć to dopiero stadium poczwarki, tłuste odciski
palców pełzną posadzką w kierunku witraży. W pośpiechu
rodzą się barwy – jak dotyk przeklęty, lecz najwierniejszy;
światła uśmierzające księżyc podczas najwyższej kwadry.
Dlatego nawet ptaki wracają do ciepłych małżowin. Głowa
opada na dno i znowu budzę się z szyją przeciętą napięciem
powierzchniowym. I nie chcę nic w zamian, tylko kwadrat
cienia, w którym zmieszczą się stopy. Przekłuwam opuszki,
a następnie nawlekam krople. W czasie deszczu wysychają
wazony.
__________________________________________________________________
Żebro II (zwijanie się w kłębek)
Najpierw unosi się razem, później snem opada w samotność,
gdzie w muzykę strojone są przekleństwa. Dlatego modlę się
do świętego dyrygenta: niech pozrywa struny, niech uśmierzy
brzmienia.
Znam instrument bezdźwięczny – w trzewiach siódmej góry:
kolczaste nuty i rozstępy; chromatykę żeber, w którą pisklęta
wkładają wyszczerbione dzioby. Choć krew wypełnia busolę,
nie spływa ku północy. Piórami oraz woskiem okleja akordy,
a następnie rzuca bogom pod stopy.
Skóra płonie, a smyczki siwieją w stronę zakończeń. Melodia
pustynna wybrzmiewa nierówno: to zaledwie kilka skurczów
róży jerychońskiej.
__________________________________________________________________
Żebro III (odwilż)
Budzę się ze śniegu, lecz poranek nie chce krzepnąć –
w ciasnych dziuplach fermentuje niebo, a półsłodkie
usta to przyczyna korozji – jedno życie muszą oddać
rudoskrzydłe sowy.
Wiedziałem, że przed chłodem nie uklęknę, że dłonie
błogosławią deszczem, który znika przed dotknięciem
ziemi – ucho igielne zasklepione od nadmiaru wilgoci.
Dlatego – pulsuje droga tysiąca dzwonków, iskrzy się
kręgosłup. Kroplą krwi otwarto sezon burz i powodzi.
__________________________________________________________________
Żebro IV (kapliczka)
Białe jaskółki latają nisko, coraz niżej; tylko cudzy krzyk ślizga się po gryfie
podwodnej bałałajki. Połknąłem to wycie – garść kamieni pchniętych w ciszę
i otwarłem pudełko rudawego puchu, legowisko martwych wróżek.
To najmniejsza z próśb – o modlitwę dłoni wrastających w skronie:
Nie miejcie mi za złe, że znowu przychodzę po chleb
jak po rozczarowanie. Chciałem utonąć razem z wami;
żeby zawinięto mnie w szmaty – płótna z poronionymi
obrazami. Możecie więc palić sztalugi, rozbijać zegary;
pulsujące wskazówki wtykać w młody owoc granatu.
Znam ten głód – palce przywiązane do ptaków. Gniazda,
które skrzydlate monstrancje wyplatają w zaułkach ciała.
__________________________________________________________________
Żebro V (katarynka)
Widziałem żyrandol w opuszczonym klasztorze.
Nie było tam boga, dla którego mógłby płonąć.
Na wystającym maszcie przysiadła wrona. Miasto zalała woda!
Dwa posągi zderzyły się głowami. Ktoś wiosłuje, rozpędza serce
dzwonu, komuś za kołnierz wlewa się śmierć –
śmierć tymczasowa.
Na kolumnie pochylonej ku ratuszowi jakiś święty wyciąga rękę.
Na pomoc! – powinna już krzyczeć dziewczynka z sinymi dłońmi
(od pasa w dół przygnieciona wozem). Ale – spokojnie! Oto dach
kościoła. Pochylcie głowy, ofiara spełniona.
Pierwsze umarły łabędzie.
Nie dało się tego uniknąć, do końca będzie słychać przekleństwa:
Żyrandol! Przeszedłem pod żyrandolem. Na schodach wodospady
grzmiały; woda za kostki sięgała temu, co spał pijany na tronie!
Ofiara spełniona.
Nóż wbity do stołu, spławik dryfuje ponad jej czołem. Żółte motyle
obsiadły rozchylone usta; zamiast berła i jabłka – kukiełka, gałązka.
Kataryniarz zakręcił korbką i jeszcze chwilę miechy udawały płuca.
Z beczki po kiszonej kapuście ktoś wystawił głowę. To zmierzch epoki! –
krzyczą w starym młynie, a gołębice grają na fletach. Z oczu wypełzły
chrabąszcze. Król utonął w złotych rzygowinach.
__________________________________________________________________
Żebro VI (szpital)
Ślimaki, ślimaki! Wypełzają z mojej zabandażowanej głowy;
zabrakło już łóżek – plecy oparte o butelkę zielonego napoju.
Dom: dworzec, na który zawsze przychodzę spóźniony,
na którym tylko wykolejone pociągi i niewyraźne głosy.
Przejścia podziemne, a więc rozpacz – gdy schodzenie
oznacza coraz mniejszą żywotność i ciemniejące oczy.
Z brzucha wyrasta wieża przecinająca zgliszcza: kaganki
stłukły się (płonie oliwa!), w lochu hoduję wściekłego lisa.
Szybko, szybko! Trzeszczy pozytywka:
to moja wiara – ludzka matrioszka; jak atrament
przesiąkająca czerwoną wełnę. Na dnie – jajo kolibra.
__________________________________________________________________
Żebro VII (ofiara)
Tutaj jesteś bezpieczna, owinięta tłuczonym szkłem i kocami.
W te białe noce strach to pióropusz ciała – zabójczy totem,
który jak przebiśnieg rośnie na wznak (to krzyżyk w oknie),
na znak umierania.
Tutaj stoją domy z cieknącymi dachami łączące pocieszenie
i błogosławieństwo: ktoś nie śpi jeszcze, ale płacze nad nami.
* * *
Ulepiłem ją, to znaczy – wszystko, co dobre; złożyłem z piór,
kości i zakrwawionych bandaży. Później żałowałem: gdy piła
cudze ciepło przez zaostrzoną słomkę albo grzebała sztywne
ptaki między kolcami.
Dzikie smoki lizały jej dłonie, ale ona
była najodważniejsza – czerwony grejpfrut nabiła na korzeń.
Tutaj jesteś bezpieczna, tylko oddaj włosy, nie oddychaj ustami
– głowa rozplotła się razem z warkoczem.
__________________________________________________________________
Żebro VIII (kołysanka dla uwięzionych)
Wybudowałem balkony, na które spada ścierwo poetów –
żylaste embriony. Ich krzyk jest gąbką: zamienia grzech
na wyjątek.
Wieże kościelne przypominają nastroszone pióra nielotów,
lecz, aby unieść moje koszmary, skrzydła mają zbyt wątłe.
Dlatego szarpię obrazy, nie wierzę, że można czytać skórę
(zrośnięte kolana i łokcie), psalmy ku czci nieszczęśliwych
zakończeń. Korzenie zakwitły otwartymi dłońmi i skrzypią
na nich huśtawki.
Huśtawki – choć nie uśpią czasu, to ciągle muszą kołysać
ciało, glinianą ambonę, na której tylko wołanie o światło.
Kościelne zegary to twarze bez imion. Nie słychać cykania
świerszczy. Na kościstych gałęziach dojrzewają zaciśnięte
pięści.
__________________________________________________________________
Żebro IX (tarło)
Piekło to księga podmorskich imion. W ostatni dzień
wiosny otwiera się przypływem, wyrzucając na brzeg
drapieżnych męczenników.
Błazny tłumaczą zawodzenie syren i pieśń wieloryba:
Świętujcie! Palcie z nami najwyższe ogniska, tańczcie
w kole – nawlekając na język żyworodne strzygi oraz
mityczne poczwary. Kiedy z kręgosłupa rosną płetwy,
zaczyna się! Imię dostają latające ryby albo topielcy.
Kameny pobudzają tłusty płomień, dlatego twardnieje
woda. Płoną warkocze komet i Wielkie Wozy; Morza
Przesileń i Morza Spokoju. Podwodne burze i strachy.
Słodkie oceany? Chodźmy, chodźmy! – aby tam zginąć,
utonąć po raz ostatni.
__________________________________________________________________
Żebro X (skurcze)
Nie mam już twarzy: tego fragmentu wilgotnej ziemi – darniny
wyrwanej z ciała, runa zagęszczonego bezsennością i korzeniami.
Kąsające owady stały się patronami głowy. Jak czary dla niewierzących;
płonące obręcze, przez które rzucam się w świat i zamarzam. Na końcu
języka rosną baobaby pokryte prochem.
Nawoływanie: chcieli obgryzać mnie jak obgryza się kości ssaków
ze zjeżoną sierścią; pruć i szarpać skórę – aż do miękkiego rdzenia.
Ale tam tylko chorągiewki ciągnięte przez bagna i żałosne kokony,
to już nie czary, to bardziej okrutna magia: zlizywanie z chodnika
okruszków rzucanych bezdomnym ptakom, wyrzekanie się świata.
nieistnienie
nieistnienie
nieistnienie
– rodzaj ciemności, do której wzrok się nie przyzwyczaja.
__________________________________________________________________
Żebro XI (ornitomancja )
Młodość – to łyżeczka miodu w szklance ciepłej wody.
Posmak zaufania, jak w czasach wspólnych modlitw.
Patrz, tato, nie jestem już samotnym wiatrakiem, gdzie
miele się koszmary. Wyrzeźbiłem pokój – ciasną bryłę
chleba. Każdy szuka dachu, który nie będzie przeciekał.
Młodość ma ciało sikorki. Gnieździ się w dłoniach,
a każdym porzuconym piórem wyrasta poza dotyk.
Patrz, mamo, ćwierkające kukiełki usiadły na moim
ramieniu. Nie chcesz, żebym wyskoczył, jednak już
nigdzie mnie nie ma. Moja pierś kamienna i chłodna
zamienia się mauzoleum.
__________________________________________________________________
Żebro XII (ornamenty)
Padało całe lato i wszystkie potonęły. Pamiętam: brudne niebo
w pręgi – nigdy niegłaskane zwierzę – i słoik dżemu z dzikich
poziomek wkopany pod ziemię.
Był także park, a w parku liście gnijące w miskach fontanny
oraz rzeźby zamalowane brunatną farbą. I błoto pełne miłości:
Ona mówiła: wypełznij z mojego brzucha, wyleż ciepłe miejsca na mojej twarzy.
A kiedy odchodził (przez jej sen, jak złodziej): zaciągnij się, zachoruj mną cały.
I nazwali ten porządek wiarą, ale to były tylko domysły; ścieżka
strachu prowadzona nienaostrzonym ołówkiem – krew na szyi.
Spłonęło lato i wszystkie pousychały. Jest więc susza, wiercenie
studni rozgrzanymi wiertłami i przechodzenie w ból tak głęboko,
że staje się on wszechświatem (siecią rzuconą w ciało). Na dnie
kałuży chrapią obrzydliwe Goliaty. Tutaj moje serce do walki:
powlekam literami kamienie, którymi Dawid rozłupuje czaszki.
__________________________________________________________________
Żebro XIII (topielcze dryfowanie)
Jestem pewien: kiedyś poręcze prowadziły mnie równoległe.
Wilki liżą moje oczy (powieki na małych, czarnych nóżkach
modlą się do owadów – rosiczki od zawsze wymagają ofiary),
już nie zasnę w sobie. Brzuch mam twardy. Pożeram demony
i suszone kwiaty. To jest cyrk. To wszyta chimera. To ogień.
Ucichły bębny i skrzypce. W rozbitej latarni obudziły się piski.
Przy trójkątnym stoliku nieważcy kowale (cienie wcięte w sufit)
przetapiają słabości ciała jak najrzadsze rudy. Trwa ich ekstaza.
Metal krzyczy, młot schodzi bokiem i miażdży skroń baletnicy.
To dryf w epifanię: niebieskie piórka na mieliźnie pleców, szyi.
- Szukajcie więc (na bosaka)! Szukajcie starych kaskad.
Poręcze przecinają sitowie: po jednej ślizga się oddech,
po drugiej misterium – ciernie rozpuszczone w wodzie.
__________________________________________________________________
Mostek (suicidium)
– Tędy nie przejdziesz. Twoja krew nie należy do mnie.
Zaciskam palce i sprawdzam, ale mam tylko rękojeść.