genialnej Remedios Varo
Moje dłonie na tobie. Oto dłonie śpiące w płomieniu. Tęsknię
za rybą twojej tylko melancholii, stertą książek o wybawianiu
plamy z księżyca. Niosę tobie w podbrzuszu
ulubione drzewa; zdaje się światu, że oddycham. Nie dla mnie nadszedł smutek,
lecz dla świata. Nie ma moich zielonych oczu; pozostaje trawa, gdzie przysiedli
moi ukochani. To śmierć. Lecz nie piszę o tym dla samej śmierci. Dla jasności,
nie odpisuj, połączenie zostało zerwane, od tego czasu próbuję nawiązać nową
nić.
(Na przykład dziś w kawiarni zaczepił mnie mężczyzna: a więc to pani, pani
jest tą surrealistką. Otóż jestem; smutno być nierealną dla pańskiego świata.)
Niosę tobie w podbrzuszu ulubione krzesło. Hiszpański antyk wysadzany łuską
smoka. I, przyznaję, kąpię się w morzu ognia, a moja dłoń sypia w płomieniach
pisząc do ciebie. Nie mam oczu zielonych. Pozostała jasność, zacieranie obrazu.