Tygodniami tu z nikim dwóch słów nie zamienię,
Przesiaduję na brzegu kamieniem,
Bo to ulga, że gorycz ta sama jest prawie
W bryzgach fal i we łzach, co je dławię.
Były zimy i wiosny bywały, a jednak
W pamięć wrosła mi tylko ta jedna:
Rozjaśniły się noce i śnieg zaczął tajać.
Wyszłam z domu popatrzeć na pełnię
I, spotkany w sośniaku, na cichych rozstajach,
Ktoś zapytał mnie, obcy zupełnie:
– Czy nie ciebie to szukam na świata bezdrożu?
Czy nie tobą to, z dawna, od wieku,
Tak się cieszę i trapię, jak siostrą najdroższą?
– Nie! – odparłam. – Nie, obcy człowieku.
Ale kiedy poświata zajrzała mu w oczy,
Dłoń mu dałam bez chwili wahania,
A on pierścień darował mi, pierścień uroczny,
Który ustrzec mnie miał od kochania.
I powiedział mi, po czym rozpoznać tę stronę,
Gdzie nam znów jest spotkanie sądzone:
Morze, smukła latarnia, zatoki kolisko,
Wreszcie – piołun, znak znaków i omen.
Jak się wszystko zaczęło, niech skończy się wszystko.
I nic więcej nie powiem już. Amen