A już myślałem, że nastąpi przełom.
Wyjdę z tego miasta i przestanę ginąć.
Zastąpię nerwową bezradność
dawnym wzruszeniem, teraz tak pospiesznie
odtwarzanym lub choćby świeżą zielenią
liści skowyczącą gdzieś w przeszłości.
I stanę pod innym światłem innych gwiazd,
by z każdym napoczętym oddechem przełykać
pamięć, pejzaż odpryskujący mi całą ciebie.
Tymczasem obco na jednym z odległych
światów. Rozgorączkowana lampa nocy zaczyna
stopniowo ogarniać i tak już ciepły,
już i tak wymacany grudniowy śnieg
-to niepewne oparcie, zbyt mało trwałe,
by odżyć. I ta sama pajęczyna miejsc,
o którą się ocieram, którą przecinam
wzdłuż i wszerz. Patrzę jak się mijają
czerwone światła ciężarówek. W mej ręce
zupełnie czysto i zimno. Prócz kartki:
„Jeszcze nie zginąłem.
Póki ty żyjesz i ja istnieję”
-nic.