Ty mnie odbiegasz wieku złoty,
Z drużyną fantazyjnych mar?
Wesela moje i tęsknoty,
Niby rozwiewny nikną gwar!
Zdradziecko tak, nieubłaganie,
Mkniesz wieku młody kędyś w dal...
Oh! na bezbrzeżnym oceanie
Mkniesz tam, za prądem wiecznych fal.
Pogodne one słońca zmierzchły,
Co ozłacały drogę w świat,
A ideały się rozpierzchły,
Którem hodował tyle lat.
W nic się rozwiewa ufność miła,
W lube rojenia mego snu,
Oh! rzeczywistość zniweczyła,
Co pięknem, boskiem było tu.
Jako w objęciu tam namiętnem,
Snycerz płonącą wtulił skroń
W posągu swem, aż głośnem tętnem,
Lodowy marmur odbrzmiał doń:
Z takiem uczuciem Pigmaliona,
Piastując w łonie wieszczy szał,
Objąłem ongi świat w ramiona
Aż tchnął — i z martwych do mnie wstał.
I dzieląc, dzieląc pełnię życia
Niemowa on, zaszeptał w słuch,
Zrozumiał serca mego bicia,
Odcałowywał jako druh,
Aż pieśń powstała w niebogłosy!
Drzewo tam, kwiecie, strumień z gór,
Bezdusznych nawet głazów stosy,
Odwtórowały raźno w chór.
I ciasne łono w cudzie drgnęło,
Jakoby wszechświat pod niem stękł;
I stań się! wcielać się poczęło
O! w czyn i w słowo, w kształt i w dźwięk!
Póki w pąkowiu świat się płonił,
O jakże wielki oczom lśnił!
Jak zmalał, kiedy się wyłonił
Odłam nijaki z górnych brył.
I młodzian, duszą, sercem całem,
Ukochał krótki życia nów,
Rozgrzany wnętrznych ogniów szałem,
Skrzydlaty złudą wieszczych snów.
Aż pod słoneczne tam kolisko,
Do gwiazd niebieskich zmierza lot;
Wszystko za nisko dlań, za blisko,
Nieskończoności dotrze wrot.
Jakże jaśniało dumnie czoło!
Bez troski, bo na znój i bój,
Wiódł on pod ręce, wiódł wesoło,
Cały korowód wietrzny swój;
Promienne szczęściem wiódł na ziemię:
Miłość, nie skąpą słodkich łask!
Chwałę, w gwiaździstym dyademie,
Prawdę, odzianą w słońca blask.
Lecz ach! już na połowie drogi,
Źrenicę zaćmił rąbek z łez;
Zdradnie, bo orszak wiatronogi,
Chwilę po chwili z oczu czezł.
Szczęście odbiegło i na zawdy;
Nie nasyciła wiedza chceń;
Słonecznej ach! oblicze prawdy,
Zwątpienia owiał mroczny cień.
I wieńce chwały w poniewierce,
Patrzaj, na czyich czołach lśnią?
Osierociałoż wcześnie serce,
Po wiośnie krótkiej — zwiędło z nią.
I ciszej wciąż, i wciąż od tedy,
Smutniej, samotniej z każdym dniem;
Ledwie nadzieja kiedyś — kiedy
W ciemni światełkiem mrugnie mdłem.
Któż po hałaśnej onej wiośnie,
Podzieli ze mną kolej prób?
Kto obok stanie tu miłośnie,
I złoży kiedyś w ciemny grób?
Ty! co koiłaś wszystkie bole,
Przyjaźni słodka, drugie ja:
Ty mi na ziemskim tu padole
Wytrwaj, do schyłku wytrwaj dnia.
I ty! co z tamtą ręka w ręce
Umilasz wspólny zawód nasz,
Praco! ty zrosisz czoło w męce,
Lecz nie odbierasz już co dasz;
I pod wieczności gdzieś podwoje
Pyłeczki wprawdzie z życia dróg:
Chwile, dni, lata niesiesz swoje,
Aż się umorzy czasów dług.