Z okna autobusu: sztandary połykane przez wiatr i
mężczyzna w drelichu, który zapala znicz: na próbę: ale
tłusty dym jest prawdziwy i miękko wstępuje w powietrze
pocięte liniami granic. Jeszcze tutaj, po tej stronie lipca,
gdzie dopiero wciska się drewniany język dekretów i: już tutaj
pod płaskim śliskim od potu słońcem, w skórzanych ubraniach, z
założonymi -- na kark -- rękami, w okopach z papieru, w otwrtych
ustach, w których znikamy podnosząc szklanki i głos. Już tu.