Jednak. Świt nas zastał
w powijakach, zbieramy się
w kształty i półbarwy
po mentalnym origami. Tonujemy
co jest zdatne, ale nie da się
ukryć - nasze źrenice wciąż
są jak pitbule puszczone
wolno. Oślepiające zwykle
skierki pochodzenia neonicznego
rzedną, między nami nie czuć
teraz nawet atrapy pasata. Taka
zgodność interesów, że możemy
przeglądać się w słojach
drewna. Niedawne zdaje się
być animowaną pięciominutówką
z której się smiejemy, nieudolnie
przygryzając wargi. Jeszcze, przypomina
konwencja, jeszcze obu ustna sygnatura
pięczętująca te pacta conventa i już
możemy klinem wbić się w dzień - wciąż
my, wciąż z regularnoscią płodu
do grobu, uzdatnianie trwa.
No cóż, ten utworek przypomina mi praktyki futurystyczne i zupełnie nie wiem dlaczego po jego przeczytaniu wpadam w doskonały humorek(czy to profanacja? jeśli tak, przepraszam uprzejmie...)
Podoba mi się szczególnie fragment o przeglądaniu się w drewnianych słojach....
Nyo, cztery, w skali od jednego do sześciu.
Ten brak wersyfikacji(przypadkowy? ) jest wręcz urokliwy buahahaha