noc dogasała przy stole
nad parującym kubkiem kawy
a smak leniwie przypominał
o flecikach wieszczących poranek
mgła zbijała się w kłębuszki
jakby chciała się ogrzać od porannego chłodu
obejmując swoimi pustymi ramionami
szare okno zamrugało martwymi oczami
coś zatrzepotało skrzydłami
w gałęziach uschłej jarzębiny
wiedziałem że przyszłaś
zapachniało miłością
bure chmury kapały zwyczajniej
płynąc po niebie bez uniesień
śniąc smutno o lecie słodkim jak cukrowa wata
mruczę beznamiętnie modlitwy
nad obmyta deszczem sztuczną chryzantemą
jaskółki spod naszego dachu odlatują
nie zmiotłem potłuczonych skorupek
codziennie siadam na schodach
odkurzam w pamięci zapach miłości
Zupełnie nie wiem dlaczego, ale utworek ten uwiódł mnie całkowicie!
No cóż, czasem nie wychodzi...