zaćmienie -
nieustanne schorzenie myśli
tłoczonych w brązowych fabrykach
rozpływa się w ciasne ulice
inkrustowane trądem obłoki i śliskie wizje gruźlicy
gorzko się plenią w poharatanych dłoniach
nieśliśmy zawsze dżumę w błękity
i zawsze dzwon żałoby bił nam
ku pokrzepieniu wątłym papierosem
i wódką pitą szklankami za niepodległość
i jej nieprzytomność.
anestezja o świętym obliczu Marii
i Magdaleny rozciąga się między nami,
aż po krwawy pręgież murów
głośne salwy przebrzmiały
do pięt moknących w kałużach
niesiemy trumny suchotników
i chorych na grypę
w bajkowy sad brudnymi stopami
niesiemy zalążki czarnej ospy
świerki się szarpią z drętwymi pajęczynami
kościoły skowyczą od bata poparzeń
idziemy
a za nami swąd brudny człapie siermiężnie
nasz na zawsze
na nasze podobieństwo
nieustanne schorzenie myśli
tłoczonych w brązowych fabrykach
Nie wiem co o tym myśleć... w sumie to naprawdę ciężko jest mi cokolwiek o tym wierszu powiedzieć... przeczytałem 3 razy i dalej jestem niejasny o cow tym wierszu tak do końca chodzi