w hotelu na uboczu
oaza grzechotników
wiatr przegania
w rytm złowieszczych syren
kępy przepalonych włosów
po twarzy musnęła mnie ręka
zamki w drzwiach pamiętają
jeszcze białe kaptury
wywrócone białka czarnych
i płomienie dalekie
pomalowane twarze widma
po twarzy musnęła mnie ręka
w nieobecnej recepcji