Ognista flara przecięła nieboskłon
Świetliste drzewo zniszczenia rozwinęło swe konary
Astralne liście mroku ukryły gwiazdy i błękit niebios
A pośród tych puszystych, czarnych jak noc liści
Hula wiatr niezmordowany, pełen siły, złości, gniewu
I ozwał się grzmot
Jako tuba niebios
Zwiastująca koniec...
Małe istotki na ziemi
Kulą się ze strachu
Przed nadciągającym
Armagedonem...
A jednak po burzy, po katakliźmie, po płaczu niebios
Który zrosił obficie ziemię, rodzi się nowy dzień
Mroczne liście ulatują z wiatrem, konary gasną, wiatr cichnie
A maleńka stokrotka ugięta pod ciężarem deszczu
Powoli podnosi swą główkę, wygląda spośród traw
Na nowy, lecz stary świat, opłakany przez niebiosa
Pełen świeżości, Pełen sił, pełen unikalności...
I nagle spośród chmur błyska promień słońca
Radość wraca na ziemię, jej niepodzielny władca,
Ognista kula niebios, wraca na tron w chwale...
Tak na serio -- patetyczne aż do bólu, bez solidnego warsztatu jako tarczy. Mało zabiegów artystycznych -- próbuj formy krótsze lecz badziej skup się na pojedyńczych wersach. Tematyka też jakaś banalna -- "Po każdej nocy nastaje nowy dzień!".