Znów pada.
Krople ranią mnie zimnem,
Deszcz nie czyści, lecz zalewa
Każda kałuża w której zagościłem
Przypomina, że mam mokre skarpetki.
Zgubiłem gdzieś tą pelerynę
Chroniła przed deszczem
Ale wyrosłem z niej dawno
Spotkałem Drewniane drzwi
Złotem zdobione
Prowadziły do wnętrza małej chatki
Przed którą rosną czerwone róże
Zerwę jedną, może mi podziękują…
Nie. Nie mogę. Kolce są za wielkie
A kwiat chowa się między nimi
I mimo, że deszcz pada,
On nie chce zamienić się w owoc.
Pukam więc, a z palców leci krew
Drewno odbija moje kości
Wycieraczka tylko wie, że boli
-Proszę, otwórz! Deszcz pada!
Pytam i znów obijam palcem o drzewo
-Nie ma mnie w domu!
Odpowiada aksamitny głos
Aż można rzec, że dom jest pusty.
Odchodzę, mimo, że małe okienka,
Po których spływa deszcz,
Emanują wewnętrznym ciepłem.
Może znajdę drugi taki dom
Pełen róż i ciepła
Ale bez zamkniętych drzwi
Znów pada.
ja to chyba pomyliłam kierunki, bo ja nic z tego nie rozumiem i nawet nie umiem tego zinterpretować.. tak mi przykro, pozdrawiam :)