szarymi dłońmi plecione warkocze
dwukolorowe mgłoświatło
pełzną z nieba złote nici
ciąć bruk na pamięć
grzmi polonez szyn
kołysze drabina skrzyżowań
klamrą granitowej wody
śnią się filiżanki parzone pośpiechem
gęstych codziennych powrotów
w nieznane kieszenie planów
na wakacje
na potem
na już
wirują srebrne suknie panien
odwieczny i na zawsze bal
kanciastych planet w kratę szyb
oddechem nudnym i zmęczonym
o drugim podaniu rąk w zegarze
obsypią ścięte kosmyki nasze miasto
do jutra