Tęczą blasków śpiewały jego oczy,
ludową przyśpiewką i hymnem legionów,
absurdem, uśmiechem, mgiełką, słońcem, życiem
i trochę niebieskim odbiciem prawd.
Twarzą w twarz spojrzeć prosto potrafił
i tak uroczo słodyczą się śmiał.
Był trochę wiatrem, a trochę ciszą
ani mój, ani swój, tylko sobie tak.
Po prostu, zwyczajnie, ze słowem się bawił,
mówił, co myślał, a myślał, co chciał.
Stanowczo, zapachem całował mnie we mnie
i czystą zostawił, leciutką, ot tak.
slh
Wiersz
·
19 kwietnia 2007
-
ewzwiewnie , może mało ambitnie , ale z przyjemnością przeczytałam , urzekła mnie lekkoś poprowadzenia wersów