Spokojny wiosenny wieczór
Ptaki cichutko śpiewają miłosne pieśni
Zaczepiając pogrążone w sobie nawzajem kwiaty
I ten zasłuchany księżyc.
Niby nieobecny, a pochłonięty do reszty przez ulotne nuty, pan Nocy
Kochanek ciemności, ten srogi Bóg wilków, w tej jednej sekundzie cały w rumieńcach
Zakochany, utęskniony, rozmarzony...
Roześmiany.
Stoję na progu, wpatrując się w niebo.
Nieruchomy, zastygły z zamkniętymi oczyma.
Zamyślony...
Jestem wszędzie!
Moje myśli, moje członki, każdy mój atom...
Tak jakby przestały być mną.
Zrezygnowały, po prostu sobie odpuściły.
Zakochały się we wszystkim, w każdej cząstce otaczającej je natury.
I w jakimś erotycznym tańcu dusz połączyły się z nimi.
Nie ma mnie tu...
Galopuje po jaśniejącej zielonością łące
Depcząc mokrą od rosy trawę,
zatrzymuje się przy rzece, czuje wodę,
niewyobrażalnie czystą skarbonkę boskich łez.
Kropla po kropli
Łyk po łyku
Westchnięcie po westchnięciu, całuje swoją duszę
Przepraszają za każdy dzień.
Za betonowe życie...
Za swoich ojców.
Przepraszam...
Jeśli chodzi o samą formę wiersza - jak dla mnie przeciętny, ale może niech ktoś bardziej kompetentny oceni, czy publikujemy, czy wysyłamy w przestrzeń zapomnienia ;)