Wyciągam swoja siną rękę
Całą martwą od ciągłego życia
Gładzę nią metalową lufę
Błyszczącą w blasku księżyca
Obrzucam ją wzrokiem
Suchym jak piasek z dna morza
I jak morze głębokim
Nędzna istota Boża
W magazynku ląduje pocisk
Drgające białe paznokcie
Zdrowy rozsadek wydaje pisk
Który znika w beznadziejnym locie
Serce pompuje więcej krwi
Czarnej od spalonych uczuć
Nagle zbliżają się ku sobie brwi
Bo serce znów zaczyna kłuć
Mózg jak zniszczona fabryka
Produkuje sprzecznych myśli tysiące
I każda powoli znika
Jako na spuście odliczane miesiące
Wielki ciężar czasu
I ani grama więcej
Gdzieś w środku ciemnego lasu
Kres długo sprawy ciągniętej
Słaby palec unosi broń
Powolnym ruchem ku górze
Lufa dotyka skroń
Jej koniec niknie w myśli chmurze
Co ten mózg winny
To nie jego wina
Twój cel niech będzie inny
To w sercu tkwi przyczyna
Ciało rozluźniło nieco rękę
Ręka opuszczała się powoli
Do piersi by zakończyć mękę
To serce ciągle boli
Mnóstwo myśli namacalnych
Jak pył w wietrze
Kolejny krótki gest z tych
Trwających wiecznie
Czarny
Wiersz
·
1 maja 2007
-
igakurcze! będzie trochę wazeliny - naprawdę urzeka(z braku słów)mnie jak i co piszesz i myślę, że (uwaga, jadę z grubej rury) masz prawdziwe talencicho, które oddycha lekkością i naturalnością, które żyje;Powodzenia!