Trzeba było wcześnie wstawać, rozruszać ciało usztywnione zimnem.
Biegła w noc, zawsze na ostatnią chwilę, by zaraz potem
zapadać w sen. Spała, dopóki hałas stalowego zwierza
zagłuszał pierwsze, ranne krajobrazy. Stara walizka schowana
głęboko w siedzenie, dawała namiastkę domu.
Nosiła w niej swoją połowę świata. Druga, wyrwana jak chwast,
rosła gdzieś daleko. Ręce skaleczone pustym, zbudzane raz po raz
przypadkowym dotykiem, otwierały się na miękkość i ciepło.
Stacja, nie dawała wytchnienia, zatrzymując w drodze tak samo
odległej, jak za pierwszym razem. Dziwiły ją te same twarze,
tłumy ślepców i głuchoniemych. Nikt nie wiedział o istnieniu,
nie licząc jego. Ukryła, hibernując w ziarnie, może przetrwać,
wykiełkować kiedyś. Teraz budziło strachem, snem
którego nie można nad ranem przypomnieć,
mokrym śladem nie dającym się wytrzeć. Jak wtedy,
na gołej skórze, rozdarta sukienka, kolejowy nasyp,
chłopaki ze śmiechem który tkwi w przełyku.
Wstała, poprawiła ubranie żeby iść,
zostawiając myśli na miejscu.
Pozdrawiam Cię Krysiu serdecznie :)))
pozdrawiam:)
"Jest tu wiele o zwykłej codziennej ludzkiej niedoli, jak i o wydarzeniach dla peelki szczególnie bolesnych, pozostawiających bliznę w pamięci"
dziękuję za Twoje mądre uwagi i wnikliwe czytanie - pozdrawiam serdecznie :)
pozdrawiam :)
ściskam :)