co rano, gdy dotyka żaluzji w romantycznym tanim
hotelu, a czas nagle przestaje być
pieniądzem, gdy przydrożne kamienie nucą melodię marszu
żałobnego, zmuszając na co dzień radosne wierzby do
lamentu, słońce praży przetłuszczone rozdwojenia
i szydząc życzy powrotu do gderania wiejskich
sklepików. do obmów za plecami i szukania
śladów miłosnej fermentacji nienarodzeń. gdy wczorajsze
plamy i ręce opłukuje w najgłębszej znalezionej
kałuży tabunu zmieszanego ze łzami kurtyzany
drugiej kategorii, wiatr pachnie jak zwykle codziennością
jagód i małpim śmiechem zwierzątek domowych.
tylko jej kot czasem cierpiał
dla mnie rewelacja
Słownie i treściowo.
Styl, który nie dopuszcza niczego między, wypełnia wszystkie szczeliny.
Nie wiem, czy to dobrze, czy źle - mnie ta nieprzezroczystość słów zatrzymała na samych słowach i powiem szczerze, że poczwórnych den treściowych nie chce mi się wyszukiwać.
Bo takie to... estetyczne.
Hmm...
Chociaż mimo wszystko to nie mój półświatek poetycki, nie moja bajka.
pozdrawiam!
Fajny klimat, pueta i lubię przerzutnie.