ŚWIT

Aldona Widłak

Był sobie raz promień słońca
Błąkał się i drżał bez końca
I na tysiąc się rozbijał świetlnych cieni
Od błękitu poprzez złoto do zieleni
Roztańczony migotliwy
Dziwnym dreszczem urokliwy
Błąkał się po liściach i po drzewach
I do wiatru się przymilał by mu śpiewał
Raz się błysnął dla zabawy w oknach domu
I na szybie iskier szukał po kryjomu
Srebrnych złotych i ułudnych
Czarodziejskich iskier cudnych
Okno szczelnie zasłonięte
Wydawało się ponętne
I choć nim wstrząsały dreszcze
Promień się migotał jeszcze
Ciemność jest pokusą światła
Ciemność cicha aksamitna jak na płatkach
Magnoliowych rosą tkany
Arras piękny niezrównany
Na wygodę pszczół królowej
Samotności jej osłodę
Arras tkany srebrną rosą
W którym cuda się panoszą
Tam ogrody roztęsknione
Tam słodycze utajone
Upojenia i omdlenia
Tkane srebrem od niechcenia
W które patrzy pszczół królowa
Nie szczęśliwa chociaż zdrowa
Chociaż piękna choć się co dzień
Może kąpać w rosie w miodzie
Jednak czegoś jej brakuje
Z kąta w kąt się smętna snuje
Starczy rączki jej skinienie
By się zleciał trutni wieniec
Więc wciąż topi swoje żale
W ich rozkoszy w ich upale
Potem pada ledwie żywa
Wyczerpana nieszczęśliwa
Bo ją dręczy wciąż tęsknica
Za czym dla niej tajemnica
Dla niej samej pszczół królowej
Pięknej młodej mądrej zdrowej
Sama nie wie co jej trzeba
Jakich czarów ziemi nieba
Jakiej baśni jakich złudów
Jakich snów i jakich cudów
Patrzy w arras aksamitny
Magnoliowy w srebrne nitki
Aksamitny jak ta ciemność
Którą promień chciał odemknąć
By się dobrać do jej głębi
Gdzie słodyczy ciepłych mętlik
I wilgotnych woni czary
Szukał więc w zasłonie szpary
Niecierpliwy i zuchwały
Szukał drżał lecz był wytrwały
Wreszcie znalazł przesmyk wąski
Wsunął się w aksamit grząski
I zapomniał się i zgubił
Tak się wcielił w błądzeń trudy
Tyle ścieżek nowych znalazł
Wciąż się bardziej rozzuchwalał
Aż postradał czas i drogę
W trakty się zagłębił mnogie
I w gęstwinę i w głębinę
Upojony jakby winem
Tułał się wędrował błąkał
Ale tajemnicy rąbka
Nie uchylił ni na chwilę
Uszedł metr czy całą milę
Sam już nie wie i nie pyta
Droga go za nogi chwyta
Ciepła tuli go gęstwina
Czy ten dreszcz to jego wina
On to sprawił że odległa
Gąszcz u nóg mu ufnie legła
Że się tuli coraz mocniej
Coraz silniej coraz mroczniej
Aż się podda jego woli
I zagłębić się pozwoli
W samo wnętrze wnętrza swego
W samo serce tajemnego
Swego życia trwania żalu
Swej radości złudy czaru
Aldona Widłak
Aldona Widłak
Wiersz · 18 lipca 2007
anonim
  • estel
    rymowana opowieść. po lekturze dziwnie nie czuję się na siłach by oceniać. masz talent ubarwiania i doboru odpowiednich słów, ale taka poezja jest dla mnie dość ciężka.
    lekkości i powabu mi troszkę brakuje. rzucam na pożarcie, chociaż dziwnie śpią wywrotowcy... gorąco czy co?
    pozdrawiam

    · Zgłoś · 17 lat
  • Anonimowy Użytkownik
    A.W.
    Gorąco jak w piekle. Ale jestem zaskoczona tak szybkim sprawdzeniem nowego tekstu. Widzę, że praca idzie pełną parą. Zobaczymy, czy rybki się złapią na ten haczyk i pożrą, czy nie. Pozdrawiam.

    · Zgłoś · 17 lat