Dwoje ich było
Liczba taka przyjemna
Bo pierwsza parzysta
Wszystko mówią, na dwa się da podzielić
Ja nie
Spacerowali we dwoje
Po plaży i parku
Po ogrodzie i w sadzie
Trzymali ręce na sobie
Na ścianach białych
Na brudzie z brokatem
I w sklepie na ladzie
Puszczali czasem dłoń
Jego, jej
I bańki turlane z fantazji
Puszczali
I nie mijali się dalej
Niż szerokość torów
kolejowych
Chcieli mieć dzieci
Trójkę
Takich do dumienia
Pięknych
i zdrowych
Życie zaczęli układać
Od sklepu z damską bielizną
On
Z bokserkami w ciapki
Ona
Na udzie z blizną
We dwoje przed lustrem
Stanęli łokieć przy łokciu
I coś jakby zapruszyło
Stoją obok siebie
A są przecież tak daleko
Ona pije dużo wina
A on lubi ciepłe mleko
Ona biegnie za marzeniem
On z kapciami za nią goni
Ona robi to co lubi
On pieniędzy nie roztrwoni
Choć różnica nie poróżnia
Teraz widzą w tym zwierciadle
Że to wszystko było złote
Ale wpadło tu tak nagle
Tak jak mysz spłoszona kotem
Pościgiem ze stołu
Obrus biały zerwali
Na obrusie tym stała
Wiotka ich miłość
W szklanej wazie cała
a czemu nie mieszać? chcę chłonąć stąd konstruktywną krytykę