Drewniany pokład
szorowany przez majtka
Brud smoła
deszcz
Ale skąd tam smoła?
Z jego łez
Kapie sobie spacerkiem
Powoli z zadumą
Płucze szmatkę
Na przekór
Także spacerkiem
W czystej wodzie
Wyciska ją mocno
Z własnych łez
Patrzcie
jak on o nią dba
Aż
wiadro czarne
I gdzie ta woda?
Czysta przezroczysta
Ta tylko na chwilę
Pocieszy i
Cisza
Wspomnieniami grzmi
jedynie Burza w tle
Biedny majtek
Bez namysłu
By coś zmienić
Za czarną już
burtę
Rzucił się
w ocean
jego własnych łez