niebiosa staczają do odległości nieba
zmierzoną przez wspomożoną pomoc słomy z butów
na nierozumiane składają przygotowane litery
w szklane tony.pękające
piękna szukają w łzy refleksach oświetlających
głowy jasne od śliny pokoleń
nie obchodzi ich lot i tracenie kawałków
ciepła
cierpienie u początku błyszczy czerwienią
za wolną
gnicie do końca śmierdzi złotem procentowym
ambrozją
nie rozumieją wartości w dwóch wersach
o słowie palcem na skale wyrytym
ujmują naturze oglądając 44 linie
o miłości dwóch ludzi
do jednego przedmiotu
Przeczasownikowany. Za dużo tu tego. Robi się taka galareta.