i wstał

orchid666

 obudził się leżący na parapecie zakurzony świat

popatrzył przez okno na jednobarwne niebo

oprawione w żelazną ramkę skradzionych oddechów

westchnień szumiących między liśćmi katedralnej lipy

popatrzył przez okno

zobaczył w szybie siebie i nie zobaczył nic

nie wiedział myślał, a zakazano mu odwracać głowy

choć tak bardzo pragnął ujrzeć swój portret myślał

o...lustro na wilgotnym suficie zamarł drżał

rozszerzone źrenice a w nich

ludzie rozbici na atomy i pierwiastki

zdania rozłożone na pojedyńcze słowa

litery wylatujące z wyschniętych warg

przerażony zostawił ten obraz tak wiszący

skazany na pastwe nieparzystych sekund

chwila jeden rzut obojętnością a na ziemi miliony maleńkich zwierciadeł

cisza i śmiech i niezwycięstwo człowieka oblanego syntetyczną krwią

świat zamknął zniecierpliwione snu powieki

po raz kolejny zaszło słońce na mym mozaikowym studium życia

Oceń ten tekst
Ocena czytelników: Dobry 4 głosy
orchid666
orchid666
Wiersz · 4 marca 2008
anonim