obudził się leżący na parapecie zakurzony świat
popatrzył przez okno na jednobarwne niebo
oprawione w żelazną ramkę skradzionych oddechów
westchnień szumiących między liśćmi katedralnej lipy
popatrzył przez okno
zobaczył w szybie siebie i nie zobaczył nic
nie wiedział myślał, a zakazano mu odwracać głowy
choć tak bardzo pragnął ujrzeć swój portret myślał
o...lustro na wilgotnym suficie zamarł drżał
rozszerzone źrenice a w nich
ludzie rozbici na atomy i pierwiastki
zdania rozłożone na pojedyńcze słowa
litery wylatujące z wyschniętych warg
przerażony zostawił ten obraz tak wiszący
skazany na pastwe nieparzystych sekund
chwila jeden rzut obojętnością a na ziemi miliony maleńkich zwierciadeł
cisza i śmiech i niezwycięstwo człowieka oblanego syntetyczną krwią
świat zamknął zniecierpliwione snu powieki
po raz kolejny zaszło słońce na mym mozaikowym studium życia