krąży strach, że ta ziemia
jest dla mnie aż do śmierci.
z rąk spływają pomysły na życie,
których bez liku
w lewej piersi bezmlecznej,
archetypie bezeli bez kunsztu.
we włosach, osad błysku co
pieczęcie wstawia
na każdym kto je dotknie-
skazy nie pozwalające na przeżywanie
kolejnych wschodów słońca.
strach ten przechodzi
ze szczebla na szczebel,
szykując jakby sam sobie
pułapkę kolorów.
widzianą czerń,
biel,
zaćmę.
deja vu.
dalej juz fajnie , rytmicznie, ciekawie. deja vu.
Ciekawie i dobrze tylko to "jakby" razi mnie trochę, chyba byłoby lepiej jakby go nie było, ale to szczegół.