Choćby dobrze i leżał, oraz witał splendorem
Mnie garnitur ciasnawy nie tuli
Ja kolorem upajam, małym sycę się wzorem
Ciągle chodzę w kraciastej koszuli
Kołnierz mam wyszarpany, kieszeń próżnię połyka
Na ramionach przetartych dwa kwiaty
Ma koszula wymięta w dali jednak nie znika
Bo jak nowy wciąż świeci wzór kraty
Krata przeto mnie dzieli od lawiny marskości
Od malarzy, co farbą swą trują
I choć miejsca wystarcza, by się skłonić zwykłości
To eksperci mi kratę piłują
Rad niepomny, bez trudu wkładam szmatę kraciastą
Na me kości już z dawna łamane
Śmiech dziewczęcy wnet słyszę, skaczę w przestrzeń trawiastą
Dziewczę robi z koszuli bandanę
Lecz bandana szorstkością mierzi skronie dziewczęce
Więc mi w rzece koszulę skąpała
Pod prąd płynąc ją chwytam, suszę w cichej podzięce
Wszak się krata ni trochę nie sprała
Polną drogą gdy kroczę, wiatr mnie niesie powiewem
W dali, z wolna majaczy wzór króla
On chce śmiechem mnie mrozić, mamiąc złota zaśpiewem
Lecz mnie grzeje kraciasta koszula
A na pogrzeb, swój własny pewnie spóźnię się nieco
Mamiąc tych, co czekaniem się szczuli
Gości cicho przeproszę, co oczami mi świecą
No bo jak... bez kraciastej koszuli?