Na królewskim dworcu

Jarosław Komuda

Kurtka mężczyzny, który przed chwilą wpłynął na obraz
oczu w ciemnościach przemawia, to ja Twoja ukochana.
Lubię, gdy jesteś we mnie, kiedy dłońmi splatasz materię
jestestwa światłego.

Teraz porusza się mniej krzykliwe cielsko,
choć tym razem torba uchyliłaby tajemnicy rąbka
o Panu swoim.

O i ta czerwona parasolka – barwy narodowe Danii,
między nami patriotami miłe niezmiernie to czekanie
jest, patrzenie na siebie. Mówią i buty i sukienki,
na przemian albo chorały z płuc wydobywają,
czasem jak dzieciarnia w szkole, jedno przez drugiego,
nie znają słów tylko komórkowe telefony.

W tych walizkach Pan zapewne swoje komputery przewozi,
bardzo miło mi dowiedzieć się tego wszystkiego.
(O jeszcze jedna przemiła osóbka z plecakiem,
taka młoda, fryzura na krótko, włosy blond.)
Pan od notebooków na ławce opodal, po stronie lewej zamarł.
Może już nie żyje. Przez 40 minut szepcze, uśmiecha się, szczerzy zęby.
Telefon nie mówi. Po takim czasie zareaguje zdechły pies.

Jedyny głos jaki dociera z głośnika pochodzi, odpowiada
na pytania każdego z właścicieli Pańskiego dworca.
Choć na minuty jest ich domem, przed deszczem schronieniem,
kochanką, rodziną. Już zamilkła noc dokoła.
Pociągi z rana mkną szybciej niż zwykle.

18. 08. 2000
Oceń ten tekst
Ocena czytelników: Fatalny+ 6 głosów
Jarosław Komuda
Jarosław Komuda
Wiersz · 23 października 2000
anonim