pokroiłam w kostkę mglisty poranek
kiedy w kapciach idąc do łazienki
przecierałeś zaspane krótką nocą oczy
z kuchni kuszę świeżo zmieloną kawą
na tarce utarłam tabliczkę czekolady
słodkich wiórków góra nieba sięga
rozkoszy posmakiem na podniebieniu
wskazuję drogę dla niecierpliwego języka
rozbijam skorupkę o brzeg filiżanki
oddzielam fakty od mitów o ptasiej grypie
mruga żółtą plamką drżąc półpłynny środek
skrępowany świadomością wokół własnej osi
wirowania... a jednak kręci się!
prąd płynie wartkim strumieniem po plecach
przeciągasz dłonią meszek na karku
wita usta miętą pachnące niecierpliwy szept
zagłuszam słowa niechętnie odrywjąc dłonie
,,,
usiądź proszę nakryłam na dwoje
tu masz kawę nie słodziłam kochanie
wiem... wiem późno wczoraj wróciłam
mogłam zadzwonić widzisz nie pomyślałam
dzisiaj możemy pójść na spacer
wtedy porozmawiamy
jedz już jedz proszę bo wystygnie
omlet czekoladowy
reszta mnie zagadała na śmierć prawie. w każdym razie do ziewania.