jesienny kosz(pełen)mar
kiedy jesień zamiast z latem
próbuje mieszać się z wiosną
aby być całkiem w tobie
muszę stać się powietrzem
biorąc w usta haust za haustem
mówisz o tym jak łagodnie obchodzisz się
z dobrocią w chwilach nienawiści
pytasz czy ta miłość jest reformowalna
odpowiedź płynie znacznie ciszej
i wpada do swojego morza
w ogóle się nie rozprasza
nawet już nie elektryzuje fakt
że trzeba ciągle wiosłować pod prąd
a ty suniesz obok jak przejedzony rekin
któremu rzucono do zgryzienia
zamieniające się w ławicę
zatrzęsienie zbyt twardych orzechów
powoduje że każde twoje oddalenie
to jedynie opłynięcie rosnącego problemu
wiem tylko że znowu
jakieś młode źrebię galopuje w tobie
jak kret unikając słońca
wysportowany
biegał za nią w lesie znaków
chowała się za każdy
niebezpieczny zwycięzca zawodów
w stawianiu na jedną kartę
jęk miłosnego zawodu często mylił
z tym co przy orgazmie
lubił pływać jak rasputin z messaliną
na tratwie zrobionej z pali draculi
wiedział jak mało kto
że wyrzuty sumienia nie są przenoszone
drogą płciową
w drodze do sedna
umówiliśmy się na randkę w tobie
tylko tam możemy być najbliżej
biegnę po podanej ręce jak po cienkiej kładce
która usuwa się gdzieś w połowie drogi
płyniemy energicznie i każde uderzenie
jest jak wspólny ruch wiosłami
zrzucamy cały ciężar by móc
wreszcie po ludzku związać się
z niebem bezgwiezdnym
jak z brzucha wieloryba
zaczyna być za ciepło
termometrem trzeba wstrząsnąć
robi to dreszcz
usta uważane jedynie
ze ślad po dawnym zderzeniu
drżą jak ledwo przebudzony wulkan
coś oślepiająco niejasnego przebija skórę
zmienia się w zbyt szybko stygnącą kometę
powrotu można oczekiwać
dopiero w następnym życiu