przystanki na drodze do nie najlepszych przeczuć

nitjer

jesienny kosz(pełen)mar

kiedy jesień zamiast z latem
próbuje mieszać się z wiosną
aby być całkiem w tobie
muszę stać się powietrzem

 

biorąc w usta haust za haustem
mówisz o tym jak łagodnie obchodzisz się
z dobrocią w chwilach nienawiści

 

pytasz czy ta miłość jest reformowalna
odpowiedź płynie znacznie ciszej
i wpada do swojego morza

 

w ogóle się nie rozprasza
nawet już nie elektryzuje fakt
że trzeba ciągle wiosłować pod prąd

 

a ty suniesz obok jak przejedzony rekin
któremu rzucono do zgryzienia
zamieniające się w ławicę

 

zatrzęsienie zbyt twardych orzechów
powoduje że każde twoje oddalenie
to jedynie opłynięcie rosnącego problemu

 

wiem tylko że znowu
jakieś młode źrebię galopuje w tobie
jak kret unikając słońca

 

 


wysportowany

biegał za nią w lesie znaków
chowała się za każdy

 

niebezpieczny zwycięzca zawodów
w stawianiu na jedną kartę
jęk miłosnego zawodu często mylił
z tym co przy orgazmie

 

lubił pływać jak rasputin z messaliną
na tratwie zrobionej z pali draculi
wiedział jak mało kto
że wyrzuty sumienia nie są przenoszone

 

drogą płciową

 

 

 

w drodze do sedna

 

umówiliśmy się na randkę w tobie
tylko tam możemy być najbliżej 

 

biegnę po podanej ręce jak po cienkiej kładce
która usuwa się gdzieś w połowie drogi
płyniemy energicznie i każde uderzenie
jest jak wspólny ruch wiosłami

 

zrzucamy cały ciężar by móc
wreszcie po ludzku związać się
z niebem bezgwiezdnym
jak z brzucha wieloryba

 

zaczyna być za ciepło
termometrem trzeba wstrząsnąć
robi to dreszcz

 

usta uważane jedynie
ze ślad po dawnym zderzeniu
drżą jak ledwo przebudzony wulkan

 

coś oślepiająco niejasnego przebija skórę
zmienia się w zbyt szybko stygnącą kometę

 

powrotu można oczekiwać
dopiero w następnym życiu

 

 

nitjer
nitjer
Wiersz · 28 czerwca 2008
anonim