Ona

Paweł Rogoziński


Przyszłaś do mnie nocą,
Gdy gwiazdy, jak perły
Tliły się na niebie...
Przyszłaś cicho, niespodzianie,
Lecz nie bałem się...
Przeszłaś obok mnie,
Musnęłaś mnie niechcący,
I wtedy poczułem, że to Ty...
To Ciebie szukałem,
I o Tobie śniłem...
A Ty sama mnie odnalazłaś
Pośród tylu innych istnień,
Pośród cieni...
Patrzę w Twoje oczy
I widzę jak skrzą się
W srebrnej poświacie księżyca;
Widzę słodki uśmiech
Zdobiący Twoje wargi
I czuję Twój cudowny zapach,
Zapach przecudnych kwiatów;
Czuję spokój i nie boję się niczego,
Gdy siedzisz tak obok mnie
I pieścisz moje włosy...
Ufny i szczęśliwy
Składam swą skroń na Twym łonie
I zamykam oczy...
Czuję się teraz lekki
I nareszcie mogę śnić do woli...
Widzę obrazy z przeszłości
Z mojej młodości niewyśnionej...
Patrzę....

Jak przez mgłę widzę go...
Stoi dumny i pełen sił,
I niczym Prometeusz pomaga innym
Ale kto pomoże jemu...
Nikt nawet tego nie dostrzega
Więc podaję mu dłoń i prowadzę...
Prowadzę przez pola cierniowe
I łzy ronię, gdy widzę,
Jak krwawi jego serce
Lecz wciąż prowadzę go dalej i dalej
Aż do Raju Bram...
I znów płaczę, lecz ze szczęścia
Gdy jego serce, jak ogród
Znów rozkwitło.
Patrzę....

Jak na tafli jeziora
Tworzy się jej obraz...
Jej ciało tańczy i śpiewa
A serce płacze i tęskni...
Jest szczęściem dla innych
Lecz sama cierpi...
I znów nikt tego nie widzi....
Wyciągam dłoń, a ona ufnie
Obejmuje ją i idzie...
Prowadzę ją przez lody Arktyki
I przez serce Sahary...
Potyka się, lecz podnosi się
I wciąż prowadzę ją dalej i dalej
Aż do Raju Bram...
I znów płaczę, lecz ze szczęścia
Gdy jej promienny uśmiech
Znów jak tęcza rozlał się po niebie...
Patrzę...

Jak w jej oczach
Odbija się mój obraz
I cały pragnę zanurzyć się
W ich cudowną głębię...
Ma przyjaciół, znajomych,
Ale tak naprawdę nie ma nikogo...
Co dzień patrzy i patrzy...
Lecz wciąż za daleko...
Wskazuję drogę
I zamykam jej dłoń w swojej
I prowadzę...
Prowadzę przez góry i przez doliny...
Choć zmęczona, choć spragniona
Idzie dalej, bo jest w niej siła
I gdy dochodzimy do Raju Bram
Widzę jasno, że to nie ja,
Lecz ona mnie prowadziła,
Że to ja jestem słaby,
Że to ja potrzebuję jej pomocy...

Budzi mnie lekki dotyk,
Dotyk płonących warg
I szept: "Już czas..."
Otwieram oczy, wstaję
I podążam za nieznajomą...
Ufam jej i pragnę
Choć wiem, że to zguba...
Ale za tę chwilę szczęścia
Za tę chwilę cudu,
Jestem gotów oddać się
W jej objęcia...
W objęcia Mojej Pani,
Pani Życia
I Śmierci...

Wiersz ten dedykuję wszystkim moim przyjaciołom

Paweł Rogoziński
Paweł Rogoziński
Wiersz · 22 września 1999
anonim