Położyłeś dłoń na ramieniu,
poczułam chłód - niepokojący.
Świecił księżyc jasnym kręgiem
rozcinając granat firmamentu.
Stykałeś się z materią życia oddychając,
kilkanaście pięknych lat eksploatując tlen.
Teraz straciłeś go na zawsze.
Delikatnymi ustami wypowiadałeś słowa,
które miały przypominać jak odejdziesz.
Te usta odebrały dziewictwo moich ust.
Teraz lśnią w blasku księżyca,
zimne, blade, bez wyrazu.
Błękitnymi oczami spozierałeś na świat,
widziałeś każdy cal mojego ciała.
Teraz twoje oczy są już tylko wielkimi,
szklistymi kulami pocętkowanymi odbiciami gwiazd,
których już nie widzisz.
poczułam chłód - niepokojący.
Świecił księżyc jasnym kręgiem
rozcinając granat firmamentu.
Stykałeś się z materią życia oddychając,
kilkanaście pięknych lat eksploatując tlen.
Teraz straciłeś go na zawsze.
Delikatnymi ustami wypowiadałeś słowa,
które miały przypominać jak odejdziesz.
Te usta odebrały dziewictwo moich ust.
Teraz lśnią w blasku księżyca,
zimne, blade, bez wyrazu.
Błękitnymi oczami spozierałeś na świat,
widziałeś każdy cal mojego ciała.
Teraz twoje oczy są już tylko wielkimi,
szklistymi kulami pocętkowanymi odbiciami gwiazd,
których już nie widzisz.
tak na początek pozbyłem go zbędników:))
Zwróć uwagę na propozycję Grześka, może lekko podnieść wartość wiersza. Niczego nowego u Ciebie nie czytam, powielasz to, co dawno zostało powiedziane.
Fajne porównanie :P