Szukając...

Arek

Kiedy byłem mały był tak blisko mnie:
mieszkał gdzieś za rogiem
zostawiał zamyślone zdjęcia wiszące na ścianie
miał zaglądnąć po nie zjedzonym objedzie
regularnie przynosił prezenty
odpoczywał wśród leniwie snujących się chmur
a gdy słońce poszło już dawno spać
spoglądał na mnie tysiącem błyszczących oczu
i z milczącą cierpliwością wysłuchiwał
o problemach zdrowontych całej mojej rodziny
I wiedział o mnie wszystko

Potem zaczął mieć chyba jakieś problemy:
wyprowadził się do kościoła i zamknął za złotymi drzwiami
miał więcej fotografów niż gwiazdy Hollywood
sterty zmarnowanego jedzenia rosły a on ciągle nie miał czasu
przynoszenie prezentów zlecił dorosłym
Nie wiem czy sława nie uderzyła mu do głowy

Ale i to przestało mu już wystarczać:
ziemia zaczęła być okrągła a gwiazdy zawisły w próżni
z kościoła wyprowadził sie do kraju zwanego Metafizyka
przynosił tylko cotygodniowy poczęstunek
czepianie się stert gnijących już posiłków zlecił innym
ale nikomu nie powiedział co z nimi zrobić
wysyłał tylko sprzeczne informacje
Każdego innego nazwali by oszustem

Pomyślałem że musi z nim być już na prawdę źle
i poszedłem go szukać:
w Metafizyce niektórzy go widzieli
inni nie
co jakiś czas ktoś udowadniał że to właśnie jego ślady stóp
bezskutecznie
większość kazała czekać bo obiecał że przyjdzie
straciłem cierpliwość
On ma na własność wieczność a ja tylko jedno życie

W końcu znalazłem go:
siedział na dnie
myślałem że w jego oczach zobaczę choć odrobinę wytłumaczenia
po co to całe zamieszanie
ale on nie miał z nim wiele wspólnego
siedział tylko
uśmiechał się
i oferował swoje towarzystwo
na dnie
serca
Arek
Arek
Wiersz · 15 listopada 2000
anonim