Na skraju wyspy siedząc tam
Gdzie krwi nie marnowałem
A zdało się, na zwłokę gram
Niepomny nic czekałem
Masz może ogień, druhu mój?
Głos słyszę z głębi błota
Chcę nastrój spalić mętny swój
Wszak czekam na Godota
Ja jeźdźcem burzy będąc wraz
I bełkot mnie nie głuszy
Czekam aż gromu jasny spazm
W mig błota te osuszy
A mżawka w parę zmienia się
I skory jestem zwlekać
A tłuszczy krąg ogarnia mnie
Chodź z nami słońca czekać!
Odszedłem, słońca lico znam
Widziane w krwawej bieli
A tego, które dostrzec mam
Ci krztyny nie widzieli
By ślad zostawić czekasz znów?
Zaskrzeczał dziad zapluty
Uważaj, nim cię pojmie nów
Ukazał swe kikuty
I czekam na tę ziemię, co
Do śladu mi przystanie
Bo gdy zbyt miękkie będzie dno
To na nic jest czekanie
Siedziałem, gdy fortuny tuz
Wbił we mnie wzrok swój kręty
Pogadaj ze mną, poczuj luz
Lecz byłem wciąż zajęty
Szybując, żegnam wyspy toń
Obrzydłą mi czekaniem
I w łąki spadam miękka dłoń
Wciąż silny wędrowaniem
Tu czekać chcesz, włóczęgo cny?
Spytało dziewczę nocą
A, na co? - wtrącił mędrzec pstry
Czy skronie ci ozłocą?
Ja mówię: Nie wiem, każdy z was
Z refleksją będzie zwlekał
Bo gdyby znalazł taki raz
Czy jeszcze kto by czekał?
ja jeźdźcem burzy będąc wraz
i to mnie bardzo denerwuje przy czytaniu.
Balladowo u Ciebie jak kiedyś , ale jakoś bardziej przyswajalnie :)
Dziękuje wszystkim za słowa.
Pozdrawiam serdecznie