Krakatau
Na ustach masz kożuch od tłustych słów,
bańkę śliny. Więc teraz zazdrościsz innym.
Ślimak i trąbka zapchane twoim miodem.
Góra, w której bulgotała lawa, pękła.
Czuć zapach siarki i wszędzie rozsypany
popiół. Buro, jakiś czas nie będzie słońca.
Uschną kwiaty w doniczkach i tylko kaktus
w suchym powietrzu piekło weźmie za raj.
Przejdźmy na infradźwięki, gesty. Ciszę
zakłócą telewizory sąsiadów, hejnał zza ściany.
Stracimy mnóstwo czasu, zanim zaświta,
że nie wszystko stracone. I powiesz - ugryź
mnie w język, na zaś.
Wieczorkówka
To, co wydawało się marnowaniem czasu dało smak.
Wargi dotykają kieliszka. Spojrzenie jest celne, język,
który poznał cierpkość docenia słodycz. W żyłach - poruszenie.
Szliśmy przez miasto przygniecione zimą, kolor miała tylko benzyna
w kałużach. Siwe drzewa snuły opowieść, zasypiały i zaczynały
od nowa. Ścieżki zmarzły tak, że stopa dokładnie pasuje
w lodową formę. Chłód wydobył bukiet nic dodać, nic ująć.
Po to żonglerka Słońcem, byśmy teraz pili wyciśnięte światło.
Okulary do czytania
W piachu do kolan szukaliśmy wody. Miraże
gięły wydmy, kruszyły kamienie. Pamiętasz łzy
pełne kwarcu, figę z makiem po burzy piaskowej?
Suchym korytem płynęło westchnienie - po co to wszystko?
Dziś patrzę przez szkło ukręcone z tamtych okruchów.
Zanurzam usta w źródle i widzę swoje odbicie.
Marszczy się brew, wzrok znajduje ostrość,
każde spojrzenie powtarza drogę przez pustynię.