Gnał z północy, rozochocony,
głaskał ptaki w locie, czesał wierzchołki drzew
i wieżowców, krztusił się zgiełkiem ulicznym,
wąchał prostytutki i wyciagnięte dłonie żebracze,
tarzał się w łajnie warszawskich gołębi, kluczył
wokół kominów śląska, z lubością gasił latarnie,
zrywał połączenia, kradł kapelusze.
Niósł słony smak sztormowy, melodię
nieświeżych ryb.
Dopadł mnie przez uchylone okno.
Musnął policzek, rozchylił nozdrza,
rozwiał koszulę i utonął w kaskadzie włosów.
Zaniepokoiłam się.