Nie sztuka obezdomnieć.
Zrobiłam to, wystawiając ledwie nos na świat.
Rozwłóczyłam się po ślepych ulicach,
głuchych pociągach, twarzach o uparcie
jednakowym wyrazie, umazałam się
powietrzem.
Mam swój wielki nie-pokój
z przedsionkiem, bez kuchni i luksusów,
mieszkamy w sobie nawzajem. Ręce mam
nieposłuszne, zbyt rozmokłe czułością,
by zacisnąć się w pięść.
Pod obcym niebem sypiam.
Często spada mi na głowę, rekompensata
za każdą garść słońca. To, co wydaje się
bliskie na kilka niewypowiedzianych słów,
znowu zawisło lata świetlne stąd.
A ty idź, ty idź.