w twoich lustrach
sufity błękitne
w których Bóg palcami
ściska otchłań
gdy zdenerwowany
korytarzami wąskie uliczki
gościnnych aglomeracji
co strawę na śmietniku
dla ciebie przechowują
hotel darmowy nocleg oferuje
pod lewą stroną wiaduktu
gasząc światło
w sekundzie po zachodzie słońca
a rano
znów na kolanach
trzeba się myć
w płytkich zlewach
pozostałych
po wczorajszym deszczu
kolejny raz
spojrzę w pustkę źrenic
gdy podam kromkę
pozłacaną smalcem
lubię patrzeć
gdy twoje oczy
napełniają się miłością
do chleba