żyją gdzieś podobno poeci bez adresu.
śpią na zimnych trawnikach miejskiego parku,
owrzodziałych ławkach bulwarów nad rzeką.
chwytają do czapek gwiezdne układy,
zawijają delikatnie w chustki do nosa
-na jutro.
są też poetki wygnane z ciepłych kątów.
mieszkają tam, gdzie zaniesie je listopadowy
nurt rzeki. żywią się garstkami przypadkowych
znajomości, kąpią w rosie i suszą wiatrem
nieprzystojne myśli.
istnieją gdzieś światy, kwiaty dla stworzeń
bezdomnych. takie z domami
na kurzych nogach, z miejscem do samotności
we dwoje.
zaklaszczesz
- odwracają się pokazując wejście.
6.12 2008
tutaj prawie nie mam zastrzeżeń.
tylko nie wiem, czy konieczne jest powtórzenie bezdomnych. w pierwszej strofie brak adresu by starczył, moim zdaniem.
"owrzodziałe" mi nie współgra z ławkami.
jak w dwóch pierwszych zagrałeś przerzutniami mistrzowsko, tak w trzeciej się trochę posypało.
tak sobie czytam:
istnieją gdzieś światy, kwiaty dla stworzeń
bezdomnych. takie z domami
na kurzych nogach, z miejscem do samotności
we dwoje.
końcówką czarujesz, klimat sprawiasz niesamowity.
Poeci żyją, światy istnieją a poetki bywają - czuję dyskryminację. :\ Poetki też żyją, nie bywają, widziałam. Po "tam" przecinka braknie. "We" - nie wolałbyś przerzucić jednak do następnego wersu?
Tyle z czepianek. Z cielęciem się zgodzę co do klimatu. Na klimacie much nie siada, utworzyłeś go słowem mistrzowsko. Puentą zaskoczyłeś, bo już się martwiłam, że z tej bezdomności i typowego wyalienowania będzie trzeba się strzelać, a tu proszę, cyk i dom jest. I to jaki!
Czy mnie ktoś słyszy ??
pozbierałem sie już ?