Bal
Ogniem się rozjarzyły – brzegi i bezdroża,
Nocna wilgoć oparów, bezzębnością kąsa,
A gdzieś ty, roztańczona, dziewczyno ma hoża,
Co się na cię muzyka i wścieka i dąsa.
Posuwistym się ruchem, mijają dwa światy,
Wylśnione żyrandole u pułapu krążą,
Jakieś dzikie się w cieniach zmagają psubraty,
Może jeszcze w tej nucie, lub w tym takcie zdążą.
Zanurza się w zwierciadłach toalet gromada,
I wiruje dźwięk jeden, dźwięk drugi, następny...
I cała już orkiestra ze sobą coś gada,
A na drogach, bezdrożach, bęben grzmi posępny.
A chodźże dziewczę moje, w tę taneczną zmowę,
Gdzie się w mgłach rozpadają muzyczne akordy,
Gdzie w tonacjach się gubią suknie purpurowe,
A z murów maszkarony szczerzą swoje mordy.
Dźwięk o dźwięk się zahacza i szuka oparcia,
Rozciąga w nieskończoność rytmiki kołowrót,
Poszukaj na ramieniu, dziewczyno ma, wsparcia,
Krok do przodu, do tyłu, do przodu i powrót...
Zawiruj toaletą, niech ciało wiruje,
Niech się jakiś dźwięk przecież, przez ciebie przetoczy,
Dźwięk taki, co na szybach zawisł i wibruje,
Niech cię całą, dogłębnie, porwie i otoczy.
W mgłach nocnych i oparach, w toalet oprawie,
Dźwięk się jeszcze rozlega i trwa, choć przeminął,
Nie masz końca balowej, tanecznej zabawie,
I dźwięk ten słychać jeszcze. A przecież on zginął...