Jesień, nadchodząc ślepym krokiem, obiecała
zmiany (zmiany zawsze obiecuje się na
jesieni). Tramwaje spadną z dębów, by nie
urywać się z choinki – jak autobusy. Nowe.
Obok ciało – smród asfaltu i braku. Usta – tylko
sobie znany dialekt. Ręka klepie oparcie
i biedę. Grudzień skuje lodem kał, kałuże, Kalisz,
myśli, słowa i przekonania – przedwczesny przystanek
wytrysku.
Pozdrawiam :)
'ślepy krok' nie komponuje się nijak z 'obiecywaniem' potem.
Dobry fragment o tramwajach i autobusach.
Podoba mi się smród braku.
Ale już klepiąca ręka....trochę ta zabawa słowem siłowa. Mam wrażenie że to taka homonimia na siłę trochę...
i ten kał....kał mi się wydaje absolutnie niepoetycki.
Mam bardzo mieszane uczucia. Wiersz jest bardzo dziwny. Myślę, że nastrój trochę wymknął Ci się spod kontroli. Raz jak futuryści zachwycasz mnie miastem, potem ten kał...nie wiem co myśleć. Majstersztyk to nie jest, jak dla mnie. Szarpiesz tym klimatem niemiłosiernie. Przeszkadza mi to trochę. Jednak utwór ma w sobie i dobre cechy. Taki mix Ci wyszedł. Pamiętaj jednak, że to tylko moje subiektywne odczucia.
urywać się z choinki – jak nowe autobusy
"Jesień, nadchodząc ślepym krokiem, obiecała
zmiany" - to mi zbyt prozaicznie brzmi i przerzutnia chyba za wiele nie wnosi
" Tramwaje spadną z dębów, by nie
urywać się z choinki – jak autobusy" - z tramwajami to ładne, ale dodane autobusy brzmią za nadto sztucznie i w nich jest dla mnie nadsłowie. urywać się z choinki to też taki wyrażenius pospolitus.
ogólnie rzecz biorąc wydaje mi się zbyt poszatkowany, nie ma po czym płynąć :/
Swoją drogą, miło mi, że mogłem przyczynić się do spłodzenia ciekawego tekstu.