Mknie rok za rokiem, czas nas nie rozumie,
Drwi sobie z modlitw śmierć w czarnej opończy,
Starości znamion ukryć nikt nie umie,
Ni posiąść szczęścia, które się nie skończy.
Nikt nie wie, która modlitwa przyjęta,
Jaką ofiarą Bóg się da przekonać.
Choćby twa droga cała była święta,
Niechbyś najświętszy i tak przyjdzie skonać.
Tak przyjaciele. Czas dla nas niedługi.
My wszyscy, którzy chleb jemy powszedni,
Przez Styks musimy podjąć się żeglugi,
Czyśmy królowie, czy kmiotkowie biedni.
To nic, że nie ma u nas krwawych wojen
I że nas morza nie pochłonie głębia:
Na próżno szatą ciało chronisz swoje,
Od wiatru, który niczym śmierć wyziębia.
Kiedyś próg przejdziesz, tak jak inni przeszli
I gdy krok zrobisz do światła przed tobą,
Ujrzysz tych wszystkich, co wcześniej odeszli
I cierpią karę, cieszą się nagrodą.
Porzucisz dom swój, pracę i rodzinę.
A drzewa, któreś w swym ogrodzie sadził,
Nie będą z tobą w ostatnią godzinę.
Chyba że cyprys, co ci w smutku radził.
Kto inny weźmie klucze twego domu.
Może godniejszy. I wypije zdrowie
Tych co zostali. I nigdy nikomu
O swoich lękach przed śmiercią nie powie.
A poważnie - dla mnie przepiękna druga strofa, zwłaszcza:
'Nikt nie wie, która modlitwa przyjęta,
Jaką ofiarą Bóg się da przekonać.'
Właściwie obeszło by się bez 4, 5 i 6 strofy, bo to trochę wiersz rozwleka niepotrzebnie, ale z drugiej strony może stanowić taką chwilę na refleksję. I dochodzimy do trafnej końcówki.
Pozdrawiam serdecznie.