I.
że niby to coś znaczy. maj wchodzi na ulice,
rozbiera kobiety, przełyka ślinę
i dym.
gdyby nie papierosy – nie rozpoznałbym twarzy
poubieranych w nowe odcienie
taniej whisky.
kieliszki szklą się, w lepkich odbiciach
linii papilarnych – ślady, do których trudno się przyznać
zły dotyk.
na imię jej Ania lat czternaście
II.
jakby co to dokładnie nie pamiętam.
koloru włosów, powietrza wypełnionego wsiawym
jazzem.
rąk na gardle – przymusu:
daj się mała, to nie boli.
za setnym razem nawet nie poczujesz,
ograniczenia, ciemności w szafie.
głębi jaką wywołują emocje
III.
rzeka która pętli się wokół ust,
ma mnie całego – nie mogę uklęknąć
choć przepraszam.
Ania wyciąga nóż – tonę w sobie,
na prześcieradle, na dywanie – już mnie nie ma.
jest czerwono: kwiaty kwitną,
to maj, wszystko płynie z miłością.
a to już inna para gumofilców
Zakładam, że jest kontaminacją "wszawego" i "wsiowego"; dla mnie nieakceptowalną.