chętnie namalowałabym triclinium i ciebie na sofie
przy butelce carlo rossi i siebie tuż obok
i patery winogron granatów i gruszek
ab ovo usque ad małe światełko w cielsku oceanu
który cię ma kiedy ja cię nie mam
małą przeręblę z której wyjdziesz do mnie
za rózgami triumfalnymi prosto w łuk moich ramion
nie maluję triclinium - pędzle robią pod siebie
i ręce mi się trzęsą to czas na ofiary argejskie
bo chciałabym ludzi topić i znowu wyławiać
i rozrywać im brzuchy i czytać naszą przyszłość z wnętrzności
nasiąkniętych roztworem farbek akrylowych
ale nie zabijam
w tym przeklętym maju po brzegi gównianym
w którym jedyną dobrą rzeczą jesteś ty
gdzieś po drugiej stronie znanego mi świata
więc w tym cholernym maju nabrzmiewam czekaniem
puchnę aż do granic aż do bólu powiek
do tych eksplozji przeczucia na skórze
aż do rozpadu rozumu na części
do dezintegracji jąder atomowych
na bliżej nieokreślone jabłonie
w bliżej nieokreślonych ogrodach
w bliżej nieokreślonym czasie
wrócisz
praestolatio
joanna michalczuk
joanna michalczuk
Wiersz
·
15 maja 2009
w pierwszej strofie powtórne użycie słowa sofa nie jest konieczne. czytelnik się domyśla :)
drażnią lekko powtórzenia "i"
o czekaniu inaczej. spodobało się. obce słowa dodają dwuznaczności i nie ci, którzy nie kliknęli w wyszukiwarkę pierwsi rzucą kamień!
nie rozczarowałam się. bynajmniej.
dosć poprawek bo w koniec zostanie bez końca i swoistego klimatu który mnie urzekł:)
cieszę się i pozdrawiam serdecznie!