palce z wargami splecione w długie warkocze,
uciskając sentymenty całowały próg drewniany.
gdy usta krwią przebrzmiały, jak dzwony
niedzielne, echo myśli niosło,
a bose stopy biegły, kąsane przez żuki
i niedorzeczności. niedomkniętych drzwi
skrzypnięcia, gdy tlen ulatywał
w gąszcz zielonej trawy.