matka Dycia umiera w sąsiednim
pokoju i nie wiem jak długo jeszcze
fruwać po zamku martwy i zbawiony
na kolorowych skrzydłach grzechu
niosłem drewnianego kota przez
lufcik bo
były to cienkie ciała czułej
śmierci trąciły stałe miejsca
pogardy co z lasu wyciąga ramiona
i chwyta blade niemowlaki strachu
za poczwarną pępowinę
i poczwórny śmiech
Gargantui któremu wtórował
Pantagruel diabelski o oczach
z poumieranych na drzewach jaskółek
co w sen ostatni zapadając chłoną
krew niewinnych
z czarną ropą
pod powiekami prącymi
pod prąd prawdziwych paladynów
o ciemnej cerze i pośladkach
na rzeź wiedzionych kupidynów
obrzezanych obcęgami
z roztopionej stali
Triumwirat
Sorteci
Sorteci
Wiersz
·
25 grudnia 2009
Tekst jest malowniczy, obrazy stworzone przez chorą wyobraźnie wypływają na powierzchnię. Jest makabrycznie. Do mnie trafiają zwłaszcza "blade niemowlaki strachu" .
Dziękujemy za oceny i komentarze!
a nic to właściwie wszystko więc pewnie ogarnęliście nie tylko smierć i jej pobratymców ale o wiele więcej
niestety nie dla mnie na dłuższą metę (tarość szybko się męczy) wybaczcie auto-rki-rzy