Wczoraj w pociągu czytałem wiersze.
Po chwili już wiedziałem. Czułem jak
rozrywa im usta. Krew
trudno się spiera - pomyślałem.
Uświadomiłem sobie wtedy, że
słowo nie jest z nas, że oto na moich
oczach chleb przemienia się
w ciało, a umierać trzeba od stacji
do stacji.
Potem zrozumiałem, że jadę pociągiem
i że nie ma
już nic
Od czytania wierszy już się wie i ta wiedza to jest brzemię. Słowa ich porozrywały, wykrwawili się slowami i w imię czego? Jakiejś abstrakcji, bo słowa okazały się zapożyczone.
"umierać trzeba od stacji do stacji" - przejmuje.
Jeden z tych tekstów, które uchylają drzwi do piwnicy i wieje grozą.
Moim zdaniem bardzo udany.