Zabiłem człowieka, Marku. Zrobiłem to
i czułem się szczęśliwy, więc zabiłem powtórnie.
Potem pisałem go na nowo, ale to nie ma
znaczenia. Liczy się sam akt - bezwzględny i szybki,
ale różny od wiatru. Myślę, że i on cieszył się z tej
śmierci, bo umierał dumnie. Jego konanie opierało
się na moim przyzwoleniu, gdybym mu nie pozwolił,
nie odszedłby- dał słowo.
Zabawa w Boga bywa niebezpieczna, bo zawsze
gdzieś na skraju kartki wyrasta przepaść, na dnie której
unoszą się cienie. Czasem spoglądam na nie
z lubością. Bywa, że słyszę lamenty greckich
chórów – wtedy płaczę, ale szybko się uspokajam -
przecież jestem mężczyzną, to normalne, że na wojnie
giną ludzie. Zastanawiam się, ilu mnie sunie teraz
bezszelestnie tam na dole. Prawda jest zbyt ciężka, aby
dźwigać ją samemu, powołuję więc do nicości kolejne
dusze i myślę, że to nic, po czym spoglądam na swoje dłonie
brudne od atramentu.
Z listów do Marka. Śmierć poety.
Jacek
Jacek
Wiersz
·
3 kwietnia 2010
"Bywa, że słyszę lamenty greckich
chórów – wtedy płaczę, ale szybko się uspokajam" - "powołuję więc do nicości kolejne
dusze",
-dla mnie sukces połowiczny. tekst przebiega daleko od emocji.