o świcie się spinam
na haku sufitu
odchodzę
ja już nie żywy stoję
a mija trzeci dzień
boję się o kolejną śmierć
bo gdybym przepadł wieczorem
czyli jutro by mówili o mnie
że zawsze taki wesoły
że wielu przyjaciół
że pomocny
że plany
przyszlość
młodość
miłość
zdrowie
rodzina - kocha mnie
dałoby się słyszeć takie szemranie
z daleka aż z bliska
tyle co o mnie
tyle właśnie po mnie
nawet nie
to gadki sprzed prababki
mojej
czasu przed śmiercią na strychu
stoją oczy wypełnione patrzenieniem
pod rynną
nie wiedzą że na deszczu
nie widać łez
wstaję po raz któryś
za każdym rzucając sznurem
krew buzuje jak echa rybich ławic i idę
idzie część moja - odklejona
jedni zanim dojdę znowu
o powiedzą
że bohater
odważny
że mądry
rozważny
a ja najnormalniej stanę
wytrę mokre dłonie
jak zawsze
co dzień
ustanie drganie powiek