na skropionym mleczem koszu olszyn
prześcieradło mgieł rozczapierzyły gięte łańcuchy kuropatw
buchnęły znienacka roztrzaskując pleśń porannej ciszy
rozpaliły powietrze całą salwą skrzydlatych trzasków
a wszystko to tuż nad granicą bagiennej zieloności
już zaznaczyłem palcem ich lot
ścieląc go najdalszymi przyczółkami zmysłu widzenia
a one uniosły się tylko na moment
by na nowo wniknąć w parującą darń trzęsawisk
i zgasły przedwcześnie uderzone werble poranka
których dźwięk doszedł mnie na pagórku trzecią falą
echo jak listonosz dostarczyło mi fałszywy list